Franciszek Musiolik (na zdjęciu razem z żoną) pracował przy rozplantowaniu ziemi z cmentarza żydowskiego / Adrian Karpeta
Franciszek Musiolik (na zdjęciu razem z żoną) pracował przy rozplantowaniu ziemi z cmentarza żydowskiego / Adrian Karpeta

Gmina żydowska w Rybniku była dobrze zorganizowana. Miała synagogę i cmentarz. I bóżnica, i kirkut zostały zrównane z ziemią przez hitlerowców. Naziści cmentarz zaczęli likwidować wiosną 1940 roku. Zbezczeszczone ludzkie szczątki łopatami wrzucano na wozy zaprzężone w konie i wywożono m.in. do bajora, jakie ostało się po stawie przy ulicy Brudnioka. W tym miejscu dziś jest miejski parking. I właśnie tam pracował Franciszek Musiolik, który zgłosił się do nas po tym, jak opisaliśmy sprawę likwidacji cmentarza.
– W tamtych czasach mieszkałem na Smolnej, byłem ministrantem w starym kościele. Ksiądz proboszcz Franciszek Klimza poprosił, byśmy splantowali ziemię, którą przywieziono z tego cmentarza. Były tam ludzkie szczątki, piszczele, czaszki. Pracowało nas może z 12 chłopców. Wzięliśmy łopaty i wyrównywaliśmy ten staw. Ksiądz mówił, że są ludzkie szczątki, byśmy odnosili się do nich z godnością. Kiedy trafiała się czaszka, staraliśmy się ją jak najszybciej przykryć. Innych kości nie rozpoznawaliśmy… – opowiadał nam pan Franciszek.
Miał wtedy 12 lat. Zaznacza, że nikt do niczego nie zmuszał ani jego, ani kolegów. – Prosił nas przecież ksiądz, a ksiądz to była świętość – mówi dzisiaj. Ziemię zwożono furmankami, a także nielicznymi autami. Młodzi ministranci przepracowali w sumie około stu godzin. Franciszek Musiolik nie znał ludzi, którzy pracowali bezpośrednio przy likwidacji cmentarza. – Teren ten otoczony był niemieckim kordonem, dopuszczali tam tylko furmanów – opowiada pan Franciszek. Jak wspomina, kilka lat temu wybrał się do muzeum, proponował, by w jakiś sposób upamiętnić miejsce, gdzie ostatecznie trafiły szczątki z kirkutu.
– Na ścianie parkingu, w jego dolnej części, można ustawić tablicę pamiątkową, by wszyscy, którzy przyjeżdżają samochodami, wiedzieli, co znajduje się w tym miejscu – mówi Franciszek Musiolik. – Różnie bywało, ale przecież Żydzi żyli tu, pracowali – stwierdza rybniczanin. Wspomina, że do szkoły na Smolnej chodziło kilkoro dzieci żydowskiego pochodzenia. – Patrzyliśmy na nie trochę krzywo, bo lekcje zaczynały się modlitwą, a one miały luz, przychodziły trochę później. Do pierwszej komunii szedłem w ubraniu, kupionym u Żyda w Sosnowcu. Pojechaliśmy tam pociągiem, ojciec był kolejarzem. Pierwszy Żyd, którego spotkaliśmy, wciągnął nas do sklepu i już nie wypuścił. Ale rodzice nie narzekali, bo zaoszczędzili, jako że ubranie było tańsze niż gdzie indziej – wspomina Franciszek Musiolik.
Jak dodaje, mimo różnych uprzedzeń trzeba mówić o takich sprawach, jak na przykład dramat związany z likwidacją kirkutu. Zwłaszcza że jest coraz mniej ludzi, którzy pamiętają tamte wydarzenia.

Potrzebne badania
Bogdan Kloch, dyrektor muzeum w Rybniku: – Takich miejsc w mieście jest więcej. Trzeba by było przeprowadzić badania, żeby potwierdzić, że właśnie tam znajdują się szczątki z cmentarza żydowskiego. Wtedy można byłoby pomyśleć o upamiętnieniu tego miejsca.

Komentarze

Dodaj komentarz