Dawid Danielski dziś
Dawid Danielski dziś

Kiedy w "Nowinach" ukazał się tekst pt. "Kapitzowie z Rybnika ocalili żydowskiego chłopca", w naszej redakcji rozdzwoniły się telefony, nadeszło też kilka e-maili. Okazało się bowiem, że w Rybniku jeszcze żyją ludzie, którzy pamiętają Dawida Danielskiego, bo tak nazywa się bohater tekstu, dziś już starszy pan, obecnie mieszkający w Izraelu. Odezwał się nawet jego przyjaciel z lat młodości, chcąc nawiązać z nim kontakt, który z wielu powodów zerwał się dawno temu. Te wszystkie wspomnienia odżyły dzięki naszej publikacji. Przypomnijmy, że historię Dawida odkryła dla nas Małgorzata Płoszaj, znawczyni tematyki żydowskiej, w tym m.in. dziejów gminy wyznania mojżeszowego w Rybniku. Dziś mamy więcej informacji o losach Dawida Danielskiego.

Uzdrowisko w górach

Dawid urodził się 31 sierpnia 1932 roku w Pszczynie, jego ojciec był z zawodu cukiernikiem, mama Anna urodziła się w Charkowie. Na początku mieszkali w Katowicach. Potem przenieśli się do Rybnika, gdzie w centrum miasta ojciec prowadził cukiernię. Mieszkali w wygodnym mieszkaniu w pobliżu psychiatryka. Później musieli przenieść się do jednego pokoju w budynku przy ulicy Zebrzydowickiej. A wkrótce wybuchła druga wojna światowa. W 1941 roku ojciec Dawida dowiedział się, że hitlerowcy przygotowują jakąś operację przeciwko Żydom.

– Rodzice dali mi wtedy pieniądze na pociąg i wysłali do uzdrowiska w Beskidach, w którym wcześniej spędzaliśmy wakacje. Byłem tam trzy tygodnie, aż wieśniak, u którego przebywałem, kazał mi jechać do domu. Wróciłem. I nie zastałem nikogo... Rodziców nie było, nigdy ich już nie zobaczyłem, okazało się, że zginęli w Oświęcimiu. Mieszkanie było zamknięte i zapieczętowane przez gestapo – opowiada Dawid Danielski. Zagubiony i zrozpaczony chłopiec przypomniał sobie, że jego matka zaprzyjaźniła się z Martą Kapitzą. – Poszedłem do nich. I zapytałem, czy wiedzą coś o moich rodzicach. Oni powiedzieli tylko, że Niemcy zabrali wszystkich Żydów i wywieźli w nieznanym kierunku, bo w mieście nie było getta. Żaden z Żydów już nie wrócił – wspomina.

Rowerem do Niemiec

Został u państwa Kapitzów, nie miał niczego. A u nich też się nie przelewało.Chłopiec wiedział, że w zapieczętowanym mieszkaniu można otworzyć jedno okno. Pewnej nocy zakradł się tam i wszedł do środka. – Wszystko było porozrzucane, podeptane. I rozwalone. Zabrałem pościel, dwie kołdry puchowe, fotografie rodziców, które walały się po na podłodze, i trochę sztućców. Wziąłem też tackę z sześcioma kieliszkami i karafką, bo myślałem, że jest zrobiona z kryształu, a więc cenna. Nie pamiętam, czy coś wtedy czułem, nie płakałem.... – mówi dzisiaj.

W marcu 1942 roku w dzielnicy pojawili się funkcjonariusze gestapo. Marta Kapitza nabrała podejrzeń, że przyjechali szukać właśnie żydowskiego chłopca. – Dali mi pieniądze i adres w Niemczech. Ruszyłem w drogę na rowerze, przez pola. Odprowadzał mnie przybrany brat Ernest, czyli syn Kapitzów – wspomina Dawid. W tym czasie gestapo przesłuchiwało już panią Martę, która znalazła wyjście z sytuacji. Powiedziała po prostu, że Dawid ukradł pieniądze, więc wyrzuciła go z domu... A chłopak dotarł do folwarku na terenie ówczesnych Niemiec. Zapisał się do szkoły. Mówił, że został uratowany podczas bombardowania, ale jego rodzice zginęli.

Byle przetrwać

Po kilku miesiącach wrócił do Rybnika, do Kapitzów. Poszedł do klasy czwartej w niemieckiej szkole. – W dniu zapisu zażądano ode mnie świadectwa chrztu. Pani Marta poszła do kościoła i poprosiła o fałszywe świadectwo. Ksiądz się zgodził, ale pod warunkiem, że przyjmę chrzest. Uczyłem się podstaw wiary i zostałem ochrzczony – opowiada. Musiał być bardzo ostrożny. Nie rozbierał się, gdy kąpali się z rówieśnikami w rzece, żeby nikt nie zobaczył, że jest obrzezany. – Dzieci się śmiały, pytały: co tam masz. Chciały koniecznie zobaczyć. Ale ja byłem silny. I poobijałem ich! Najpierw biłem, a potem się pytałem... – mówi szczerze Dawid Danielski.

Ponieważ uczył się w niemieckiej szkole, musiał także należeć do Hitlerjugend. Inaczej zaczęłyby się pytania... – Salutowałem wyciągniętą ręką i czułem się z tym w porządku. Nawet sprawiało mi to przyjemność. To była rozrywka towarzyska, był klub szybowcowy i inne zajęcia. Wszystko to była część walki o przetrwanie... – wspomina. Pomagał rodzinie Kapitzów, jak tylko mógł. Wczesnym rankiem, nim poszedł do szkoły, roznosił gazety. I spędził u Kapitzów całą wojnę. Po wojnie jego przybrani rodzice rozstali się. Marta Kapitza wróciła do Zabrza, jej mąż Antoni został w Rybniku, a Dawid razem z nim.

Stracona nadzieja

– Miałem nadzieję, że moi rodzice też wrócą. Wiedziałem już o istnieniu obozów koncentracyjnych, ale niewiele mi to mówiło. Nie miałem pojęcia, że były obozy masowego mordowania. Trzy tygodnie po wyzwoleniu pojechałem do Auschwitz. Widziałem stosy okularów, walizek, włosów... W powietrzu jeszcze unosił się ostry zapach... Wiedziałem, że rodzice tam byli, poszedłem ich szukać, nie znalazłem... – opowiada. Gdy przyjechał z powrotem do Rybnika, siadywał na drzewie i spoglądał na drogę, którą ludzie wracali do swoich domów, wypatrując mamy i taty... Po kilku tygodniach stracił nadzieję...

– Byliśmy z Antonem Kapitzą jedynymi ludźmi w całej dzielnicy. Dom był częściowo uszkodzony, piwnica zburzona, ziemniaki zgniły, słoiki ze smalcem znikły. Zostaliśmy bez niczego, nie mieliśmy co jeść. Anton był roztrzęsiony, oszołomiony. Zaczęliśmy remontować dom, a ja dbałem o wyżywienie. Wyrabiałem ciastka z czarnej mąki, cienkie. I twarde. Sprzedawałem je i zaraz znikałem, żeby mnie nie złapali, gdyby nie potrafili ugryźć kęsa. One były jak kawałki dykty... – opowiada Dawid Danielski.

Nie chciał tu wracać

Pewnego dnia przyszedł do nich Żyd o nazwisku Goldenberg. Pytał Dawida, czy chce powrócić do judaizmu, czy zamierza zostać wśród Polaków. – Anton Kapitza powiedział, że mam zrobić, jak chcę i że każda decyzja będzie w porządku. Chciałem wrócić do żydostwa – opowiada Dawid. Goldenberg kupił mu ubranie, umożliwił naukę o Palestynie. – Kiedyś powiedziałem mu, że pojadę do Palestyny. On był bardzo zły. Mówił, że zainwestował we mnie. Nie wiem, jaki widział we mnie interes. Zerwałem z nim wszelki kontakt... – opowiada Dawid, który w końcu i tak jednak trafił do Palestyny. Sam.

Przez lata nie chciał nawet słyszeć o Polsce, która wydawała mu się ostoją zła. W 1991 roku jego syn Ofer oświadczył, że wybiera się tam odkrywać swoje korzenie. Dawid odmówił, więc syn pojechał sam. – I nagle zadzwonił do mnie z Polski, mówiąc, że telefonuje z mieszkania Ernesta, mojego przyrodniego brata. Wtedy coś we mnie pękło. Szybko zorganizowałem się i w ciągu miesiąca razem z moją żoną Ruti byliśmy już w Polsce – wspomina. Od tej pory Dawid już kilka razy uczestniczył w uroczystościach rodzinnych w Polsce. Córki jego przyrodniej siostry Gertrudy nazywają go wujkiem. On postarał się o wpisanie nazwiska Kapitzów na listę Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.

Dwa kieliszki

– To naprawdę niesamowite, że ta historia ujrzała światło dziennie dopiero po tylu latach. I ona wciąż się rozwija! Odzywają się ludzie, którzy znali Dawida. Napisał do mnie m.in. Nahum Manor, ocalały z "Listy Schindlera". Okazało się, że Dawid jest jego młodszym przyjacielem. Dawid podarował mu książkę z wywiadami z dziećmi Holocaustu – mówi Małgorzata Płoszaj. Dodajmy, że kiedy Dawid zdecydował się wreszcie wrócić do Polski, dostał od przybranego rodzeństwa dwa kieliszki z kompletu, który tamtej pamiętnej nocy zabrał z mieszkania rodziców. Na jednym wyrył imię matki i datę jej śmierci, na drugim ojca... Jeden kieliszek będzie dla jego syna, drugi dla córki.

9 lat miał Dawid Danielski, jak hitlerowcy wywieźli jego rodziców do Oświęcimia

1991 – w tym roku dzięki synowi po raz pierwszy przyjechał do Polski od wyjazdu po wojnie. Od tej pory był tu już kilka razy. Za jego sprawą Kapitzowie znaleźli się w gronie Sprawiedliwych wśród Narodów Świata

 

Komentarze

Dodaj komentarz