Jaroszki udomowione w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Jaroszki udomowione w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

 



Jaroszki pojawiały się pod różnymi postaciami: ptaków lub zwierząt, czasem małych dzieci – chłopców lub dziewczynek. Ani jedne, ani drugie nie były urodziwe. Miały ciemną, ziemistą cerę, czarne oczy (podobno bez źrenic), a ciało, poza twarzą, pokryte gęstym czarnym włosem. Jeżeli komuś udało się złapać jaroszka w porze, kiedy dzwony biły na Anioł Pański, to mógł go zabrać do domu, potem mu dać chleba, a do popicia wody święconej, wtedy stwór pozostawał w ludzkiej postaci i był pomocny w gospodarstwie. Potem ponoć  już nie rósł, ale starzał się na twarzy. Zazwyczaj służył swojemu gospodarzowi przez wiele lat, pod warunkiem, że się z nim dobrze obchodził, albo dopóki go coś z chałupy nie wygnało.
Szczególne groźne jaroszki były jednak nocą. Włóczyły się po polnych i leśnych ścieżkach i potrafiły mocno i boleśnie dokuczyć. Za ofiary obierały sobie najczęściej pijaków wracających nocą z karczmy. Kiedy udało im się takiego delikwenta przewrócić, skakały po nim do rana, a tuż przed wschodem słońca oddawały na niego mocz i znikały bez śladu! Niestety dopiero wtedy zaczynały się problemy! Posiusiana ręka, noga lub inna część ciała zaczynała chudnąć i w ciągu kilku dni wysychała na wiór. Człowiek taki zostawał kaleką!
Niektórzy ludzie uważali, że jaroszki to są diabły, ale mniejsze rangą, podobnie jak dioski pojawiające się nocą na rozstajach. Bywały one bardziej psotne niż złośliwe. Na ogół starały się komuś dokuczyć i powodzić go po manowcach, nie czyniąc przy tym szkody jego duszy! Kiedy ich ofiara przeklinała albo im złorzeczyła, to jaroszki uzyskiwały nad nią większą władzę i dokuczyć mogły dosadniej! Jeśli coś nabroiły, a człowiek im wybaczył albo odniósł się do nich życzliwie, wtedy musiały mu służyć do końca jego dni. Odmianą jaroszków miały być też psotne jordki, o których wspomina się już rzadko, gdyż oba te stwory w ludzkiej pamięci zlały się w jedno. W przeciwieństwie do jaroszków, jordki często grasowały także za dnia, ale były niewidoczne dla otoczenia. Swoim zachowaniem przypominały nieco licho występujące w innych demonologiach ludowych.
Z dzieciństwa pamiętam, jak nasza sąsiadka gniewała się na swojego psotnego wnuka i nazywała go jaroszkiem, choć był zwykłym dzieckiem, tyle, że bardziej ruchliwym. Starsi chłopcy z podwórka od razu to podchwycili i przez długi czas nazywali go "Jaro", choć na imię miał Jurek.

Komentarze

Dodaj komentarz