Duch lasu w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Duch lasu w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 


Przed z górą stu laty, za czasów ostatniego barona z rodu Durantów, żył w sąsiednich Warszowicach rabczyk, czyli kłusownik o imieniu Szymon, z którym nie potrafili sobie poradzić nawet najwyśmienitsi baranowiccy leśnicy. Był on mistrzem w tropieniu i zabijaniu leśnej zwierzyny. Las Baraniok znał jak własną kieszeń, miał w nim sporo kryjówek, dlatego nigdy nie udało się go złapać na gorącym uczynku. Rozzuchwalił się tak bardzo, że w karczmie przy piwie i gorzałce chełpił się otwarcie swoim procederem.
Z lasu znikały grubsze sztuki: jelenie sarny i daniele, a goście barona zaproszeni na polowanie musieli zadowolić się zwykłymi szarakami i bażantami pochodzącymi z baronowskiej hodowli. Mówiono w okolicznych wsiach, że młody rabczyk zawarł pakt z diabłem, ale takie diabelskie szczęście nie może trwać wiecznie, i tak też się stało! Pewnej nocy Szymon wybrał się do lasu na łowy. Było ciemno, księżyc nie świecił, bo niebo zasnuła gruba warstwa chmur i siąpił zimny deszcz.
Od pierwszych drzew dzieliło go jeszcze kilkadziesiąt metrów, kiedy na tle lasu zamajaczył jasny cień. To mógł być tylko ten wielki kozioł, o którym Szymon słyszał w karczmie. Wiatr wiał od lasu i zwierzę nie wyczuło obecności człowieka. Rabczyk przymierzył się i wystrzelił. Nie wiedział, czy ranił, czy też zabił zwierzę, bo widoczny jeszcze przed chwilą kształt rozpłynął się nagle w ciemnościach. Kłusownik zerwał się z miejsca i pobiegł w tamtym kierunku. Po chwili o coś się potknął. Skrzesał ognia i zapalił złodziejską latarkę, która rzucała wąski snop światła. U jego stóp leżała sarna z przestrzelonym bokiem. Jej sierść była biała jak mleko. Pierwszy raz w życiu Szymon przeraził się, bo przypomniał sobie opowieści swojej starki.
– W każdym lesie, synku, jest jedno całkiem białe zwierzę, nasi dziadowie mówili, że ma ono nad lasem pieczę, to jest taki leśny anioł dany od Boga! Tego, kto go zabije, nawet przez przypadek, czeka straszna kara... – opowiadała mu babcia. A on właśnie je zabił! Szymon uciekał przerażony, byle dalej od tego przeklętego miejsca, ale kiedy dobiegł do wsi, przyszło opamiętanie. Uznał, że sarna nie może tam pozostać, bo rano znajdą ją leśnicy barona, dlatego zawrócił. Kiedy jednak ponownie zbliżał się do Baranioka, coś zaszumiało, powiało chłodem i rabczyk z przerażeniem stwierdził, że nie poznaje okolicy. Drzewa były jakieś obce, gęste i wysokie, a ich korzenie stanowiły dziwną plątaninę! W którą stronę by nie ruszył, wszędzie się o nie potykał. Nie mógł trafić ani do swojej kryjówki, ani do domu... Przerażony zaczął wzywać pomocy, krzyczał tak głośno, że aż zachrypł...
Dopiero kiedy wzeszło słońce, leśnicy znaleźli go nad stawem Bagiynek. Siedział pod starym dębem i płakał jak dziecko. Twarz miał umazaną krwią, ręce podrapane, a ubranie podarte. Przyznał się do kłusowania i szeptem opowiedział nieskładnie o swojej nocnej przygodzie. Nikt mu jednak nie wierzył, bo we wskazanym miejscu nie znaleziono ubitej sarny, choć trawa była tam mocno wygnieciona. Wszystko wskazywało na to, że młodzieniec oszalał, zaprowadzono więc nieszczęśnika do domu i oddano pod opiekę rodziny. Chorował potem przez cały miesiąc, ale kiedy tylko trochę doszedł do siebie, postanowił wybrać się w świat, byle znaleźć się jak najdalej od lasu, gdzie złe go powodziło. Niebawem opuścił rodzinną wieś i wszelki ślad po nim zaginął, więc wszyscy jego krewni uznali, że z pewnością nie żyje. Jedynie babcia staruszka do końca życia odmawiała co wieczór pacierze w intencji odnalezienia się wnuka.
 

4

Komentarze

  • Grymlino. Do pani Marii 13 sierpnia 2014 21:12Dziękuję za miły komentarz, cieszę się, że jeszcze ktoś pamięta te stare opowieści! Rabczyk, o którym napisałam istniał naprawdę. nigdy już do Warszowic nie wrócił, choć ktoś go spotkał podobno w Ołomuńcu (Czechy).
  • Maria Do Pani Grymlinej 10 sierpnia 2014 18:05Pochodzę z Warszowic i Baraniok bardzo dobrze pamiętam z dzieciństwa. Nasza starka opowiadali nom o tym rabczyku i duchu lasu. Zawsze jak jeździliśmy do Baranioka na borówki, to mówiła "A dejcie se pozor na tego rabczyka". Dziękuję za miłe wspomnienie czasów dzieciństwa i pozdrawiam.
  • Elżbieta Grymel - Grymlino Do chopa ze Baranowic 10 sierpnia 2014 12:11Dziynkuja Wom piyknie za komyntarz. Jo je żorzanka łod urodzynio, ale we Baranowicach miałach starzikow a ujkowo familijo mom do dzisio. Baraniokowi przaja, bo wielach sie ło nim za bajtla nasuchała. Moj starzik richtik był feszter. Podziwejcie sie na artykuły ło utopkach, tam żech ło nim napisała
  • Chop ze Baranowic abo stary żorzan, bo to na tyn artykuł 08 sierpnia 2014 13:51Jo zaroz godom, że we duchy niywierza, ale Wy tak piyknie babeczko o tym Baranioku a rabczykach piszecie, że jo se myśla, żeściesom ze Baranowic, abo jaki potomek od kerego fesztra, mom recht abo ni?

Dodaj komentarz