Wszystko zaczęło się od tego, że bogatemu rycerzowi urodził się kaleki syn, a on oddalił od siebie i chłopca i jego matkę, by wychował się w leśnej głuszy. Na łożu śmierci ojciec wezwał go do siebie, ale on był już dziwakiem i odludkiem.
Dawno, dawno temu na Śląsku osiedlił się szlachecki ród Ramszów. Byli to ludzie możni i bogaci, ponieważ często brali udział w wyprawach wojennych, skąd przywozili niemałe łupy. Jednym z nich był pan Konder, do którego należały ziemie w okolicy Orzesza i Dębieńska. Dobiegał już pięćdziesiątki, ale jak dotąd nie doczekał się dziedzica i mocno zachodził w głowę, komu zostawi swoje włości. Krótko przed ostatnią wyprawą na Czechów dowiedział się, że jego żona Matylda jest brzemienna. Ogromnie się z tego ucieszył, bardzo też niechętnie opuszczał więc dom, zwłaszcza że przyszła matka nie należała już przecież do najmłodszych, ale nie mógł odmówić prośbie księcia.
Gdy przyszedł czas rozwiązania, Matylda powiła chłopczyka, któremu na chrzcie nadano imię Mikołaj. Niestety, ojciec wcale nie ucieszył się z narodzin syna, ponieważ okazało się, że malec był kaleką. Jego kolana obrócone były do tyłu, zaś pięty ku przodowi. Pan Konder postanowił ukryć odmieńca, dlatego na wzgórzu za Bierawką kazał zaufanym ludziom zbudować chatę, w której maluch zamieszkał wraz z matka i parą starych służących. Jednocześnie po okolicznych wsiach rozpuszczono wieść, że w lesie na wzgórzu grasuje leśny potwór pożerający ludzi, a wszystko oczywiście po to, żeby nikt nie poznał tajemnicy rycerza. Od tego czasu chłopi omijali nieszczęsne wzgórze, choć właśnie tędy biegła najkrótsza droga z Dębieńska do Orzesza. Ludzie woleli jednak nadłożyć drogi, niż spotkać się z jakimś leśnym straszydłem.
Takim więc sposobem mały panicz dorastał w leśnej głuszy. Towarzyszami jego zabaw były dzikie zwierzęta: sarny, lisy, borsuki, jeże i leśne ptactwo. Chłopiec opiekował się nimi, leczył połamane skrzydła i nastawiał łapki okaleczone przez potrzaski i wnyki. Tak minęło kilkanaście lat, aż pana Kondra w końcu złożyła choroba. Na łożu boleści miał sporo czasu na przemyślenia. Po niewczasie bardzo żałował swego postępku i zapragnął zobaczyć syna, który miał po nim przejąć schedę. Mikołaj spełnił życzenie ojca i wrócił do rodzinnego dworku, lecz czuł się w nim obco. Tęsknił za swoją chatą na wzgórzu i leśnymi przyjaciółmi. Nie wytrzymałby we dworze przez kilka następnych lat, gdyby nie obecność matki, która cierpliwie uczyła go życia wśród ludzi.
Mimo to młody panicz znikał często na kilka dni i nikt nie wiedział, gdzie wtedy się podziewał. Ludzie uważali go nie tylko za odludka, ale i za dziwaka, bo miewał niezwykłe pomysły, które w dodatku natychmiast urzeczywistniał. Kazał odwrotnie podkuwać konie, surowo zabronił wystawiania na polach strachów na wróble, zakazał też strzelania do szpaków, choć te całymi gromadami niszczyły dworski sad. Podobno niektórzy służący widzieli, jak rozmawiał z nimi, a one siadały na jego głowie i ramionach. Wtedy sam Mikołaj przypominał polnego stracha!
Okazuje się, że to właśnie z nim związana jest legenda o zbójniku Ramży, ale jak do tego doszło, napiszemy za tydzień.
Komentarze