Bebok z worek do upychania dzieci w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Bebok z worek do upychania dzieci w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Nikt nie wiedział, jak wyglądają te straszydła. Wszyscy byli jednak święcie przekonani, że mają wielkie, świecące oczy.

 

Beboki cie weznom!Któż z nas, drodzy Czytelnicy, nie pamięta tego okrzyku mamy, babci lub dziadka, kiedy nasza dziecięca aktywność przekroczyła wszystkie normy? Bebok to był taki straszak na małych zuchwalców, którzy w obecności najbardziej kochających ich osób pozwalali sobie niemal na wszystko. Dzieci z natury są przecież bardzo przekorne i jeżeli uda im się już coś osiągnąć, będą chciały znacznie więcej! Pytanie, jak wyglądały owe śląskie beboki, pozostanie jednak bez odpowiedzi. Dlaczego? Ano dlatego, że tak do końca to tego nikt nie wiedział. Owe zjawy ukrywały się bowiem zazwyczaj w ciemności, na strychach, w piwnicach, ciemnych korytarzach i klatkach schodowych, a nawet pod łóżkiem czy w szafie prababci.
O ich obecności świadczyć miały stuki, pukania i pomruki, które w tych miejscach można było czasem usłyszeć. Co do jednego wszyscy (zarówno dorośli, jak i dzieci) byli zgodni: beboki, podobnie jak przysłowiowy strach, miały wielkie, świecące oczy! Niektórzy twierdzili, że miały też podobno ogromne, wystające zęby, ale do czego im służyły, tego już nikt nie wiedział. Ponadto każdy bebok nosił z sobą olbrzymi, czarny wór, do którego upychał niegrzeczne dzieci. Co się później z nimi działo? Niektóre, te mniej psotne, bebok zwracał po pewnym czasie rodzicom, ale dzieciaki długo potem miały jeszcze koszmarne sny i kładły się spać przy zapalonym świetle. Wielcy psotnicy i zuchwalcy podobno nie wracali już nigdy... brr. Swoją drogą ciekawe, że też dorośli mogą mieć tak sadystyczną wyobraźnię...
Zapewne wielu z was potrafiłoby dodać coś na temat owych wymyślnych tortur stosowanych przez beboki. Jak widać, te demony domowe były w ostatnich czasach uciążliwe i niebezpieczne jedynie dla dzieci. Z drugiej strony można by jednak uznać, że pilnowały dawno ustalonej rodzinnej hierarchii i domowego porządku. Czy ich funkcja była kiedyś inna, trudno dziś dociec. Pamiętam natomiast, że jako dziecko sama też przeżyłam przygodę z bebokami. W olbrzymiej kuchni mojej babci stało dodatkowe łóżko. Ponieważ nikt w nim nie sypiał, mnie i młodszemu bratu wolno tam było siedzieć i bawić się, ale kategorycznym zakazem było objęte wchodzenie pod nie. To nas trochę zaciekawiło, ponieważ wysnuliśmy z tego wniosek, że pod łóżkiem kryje się jakaś tajemnica.
Postanowiliśmy zrobić wywiad wśród innych domowników. W ten sposób dowiedzieliśmy się o istnieniu beboków. Ja przyjęłam, że jest tak jak nasi bliscy mówią, ale mój młodszy brat nie potrafił w to uwierzyć i postanowił sam zbadać sprawę. Podniósł zasłonkę okalającą nogi łóżka i odskoczył jak oparzony, bo ujrzał tam parę błyszczących oczu! Przez kilka dni był spokój z wyjaśnianiem tajemnicy, ale mój prawie pięcioletni braciszek nie dał za wygraną. Kiedy ochłonął, uzbroił się w latarkę taty, metalowy ożóg i wybrał się na wojnę z bebokami, a ja miałam go asekurować! I cóż się okazało? Otóż w świetle latarki ujrzeliśmy metalowy trójnóg szewski i pokaźną, drewnianą skrzynkę z metalowym uchwytem. Po chwili wszystkie te skarby wylądowały na środku kuchni!
W skrzynce był warsztat szewski naszego nieżyjącego już dziadka: dratwy, kawałki smoły, drewniane kołki do łączenia podeszwy i trzy ostre szydła. Brakowało tylko stwora ze świecącymi oczami! Dorośli przyciśnięci do muru skapitulowali i przyznali, że opowiadania, że pod łóżkiem siedzą beboki miały nas uchronić przed zabawą niebezpiecznymi narzędziami, zaś nastraszyć nas pomógł im przypadek. Tamtego dnia babcia zgodziła się zaopiekować kotem sąsiadki, który źle czuł się w nowym miejscu i od razu schował się pod łóżko. I to właśnie jego oczy tak strasznie przeraziły mojego brata.

Komentarze

Dodaj komentarz