Listy, ktre nie trafiły do adresatw / Ireneusz Stajer
Listy, ktre nie trafiły do adresatw / Ireneusz Stajer

 

Kto wrzucił polecone listy z sądu do cudzej skrzynki i zerwał z nich tzw. banderolę? Wyjaśniają to Polska Grupa Pocztowa i Temida.

 

Trzy przesyłki polecone z Sądu Rejonowego w Rybniku nie trafiły do adresata. Ktoś (doręczyciel?)  nie zadając sobie trudu skontaktowania się z domownikiem, bezprawnie wrzucił je do cudzej skrzynki pocztowej w bloku przy ulicy Wyzwolenia, odrywając z nich tzw. banderolkę... i zapewne sam podpisał odbiór w imieniu adresatów. Są nimi osoby, które od ponad roku nie mieszkają już w tym domu! – Jestem tym zdumiony i przerażony – mówi  pan Andrzej (nazwisko do wiadomości redakcji), do którego skrzynki trafiły rzeczone przesyłki. Sprawę wyjaśnia rybnicki sąd oraz centrala Polskiej Grupy Pocztowej w Warszawie.
– Doręczyciel mógł przecież zostawić w skrzynce awizo, tak jak wielokrotnie robił poprzednio. Zawsze, choć mam kłopoty z kolanem, zanosiłem je do punktu firmy w pobliskim sklepie z torebkami. Tłumaczyłem, że ci państwo już od dawna nie mieszkają pod wskazanym adresem. Jak widać, bez skutku – podkreśla rybniczanin, który na Wyzwolenia przeniósł się ponad rok temu. Nie zna aktualnego adresu ludzi, którzy poprzednio zajmowali mieszkanie.
Po znalezieniu korespondencji zadzwonił do oddziału In Postu przy ulicy Karola Miarki. – Było już późno, więc nagrałem się na sekretarkę. Prosiłem o pilny kontakt. Nikt jednak nie oddzwonił – opowiada. W następnym dniu przyniósł listy do redakcji "Nowin". Zadzwonił ponownie do firmy, już w obecności reportera. Za którymś razem (obiecywano oddzwaniać, ale nie oddzwaniano, tłumaczono, że kierowniczka nie dzwoniła, bo jest chora, boli ją gardło) pracownica przyznała, że doręczycieli rozlicza z przesyłek rybnicki oddział.
Jeszcze tego samego dnia powiadomiliśmy sąd. Pani w sekretariacie na polecenie prezesa poprosiła o przesłanie korespondencji listem poleconym na adres sądu za potwierdzeniem odbioru. Tak też zrobiliśmy. Jak informuje Wojciech Kądziołka, rzecznik prasowy PGP S.A., firma analizuje każdy sygnał od klientów, który do niej dociera, także za pośrednictwem dziennikarzy. Podstawą do sprawdzenia losu opisanych przesyłek jest ich numer. – Za pomocą naszego systemu informatycznego jesteśmy w stanie prześledzić drogę każdego listu. I to zostanie zrobione – stwierdza Wojciech Kądziołka.
– Chciałbym także zwrócić uwagę, że PGP jest pośrednikiem, a nadawcą jest sąd. Jako operator pocztowy nie możemy weryfikować adresów, pod jakie została nadana konkretna przesyłka. To na odbiorcy ciąży obowiązek poinformowania sądu o zmianie adresu. Oznacza to, że jako operator nie mamy wpływu na to, na jaki adres sąd nadaje przesyłkę, a naszą rolą jest wyłącznie doręczenie jej pod wskazany adres. Chciałbym również zaznaczyć, że nasi pracownicy przechodzą odpowiednie szkolenia z zakresu sposobu doręczania przesyłek oraz dokładają wszelkich starań, aby dotrzymać określonych procedur. Mają także pełną świadomość odpowiedzialności karnej, jaka na nich spoczywa w przypadku działań z naruszeniem prawa – wyjaśnia Wojciech Kądziołka.
 Tomasz Pawlik, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Gliwicach, powiedział nam, że pisemne potwierdzenie doręczenia przesyłki przez listonosza, której faktycznie nie dostarczono adresatowi, wyczerpuje znamiona przestępstwa zagrożonego karą pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat albo karą ograniczenia wolności lub grzywny. Jego zdaniem to sprawa dla prokuratora. Dodaje, że to pierwsza tego typu sprawa, o jakiej słyszał w swojej karierze. Natomiast w sądach nie prowadzi się statystyk dotyczących liczby nieprawidłowo doręczonych wezwań w opisany przez nas sposób. Zdarza się, że korespondencja nie dociera do zainteresowanej osoby i wraca do sądu. Wówczas Temida składa reklamacje w In Poście. 

3

Komentarze

  • sceptyk kamil oderwałeś to wiesz????? 23 października 2014 22:35odpisano ci rzeczowo i gdybyś miał przysłowiowe "jaja" już byś te swoje wywody odszczekał...ale jak widać zostały ci ...wydmuszki
  • redakcja Odpowiedź redakcji 23 października 2014 21:24Pan Stajer nie napisał kłamstw i nikogo nie oczernił. Czytelnik przyniósł do redakcji trzy polecone listy z sądu z oderwaną tzw. banderolką potwierdzenia odbioru, które znalazł w swojej skrzynce, choć nie były adresowane do niego. Nie dotarły zatem do adresatów, choć jedynie oni mogli potwierdzić odbiór. To się zdarzyło. Za czyją sprawą, to ustalą sąd i operator pocztowy, jak jest napisane w tekście. Poinformujemy o wynikach postępowania. Pozdrawiamy
  • kamil brednie 23 października 2014 00:47pan Stajer wstydziłby się pisać takie kłamstwa i oczerniać ludzi nie mając dowodów! A to co nazywa pan podniośle "banderolą" to zwrotne potwierdzenie odbioru, które wraca do nadawcy. Zwykłe pomówienia i szukanie taniej sensacji

Dodaj komentarz