Maksymilian Lipus i Marian Grny, prezes TMZJ / Archiwum
Maksymilian Lipus i Marian Grny, prezes TMZJ / Archiwum

 

Słowo rzucić można zastąpić śląskimi: ciepnōć, frōnknōć, maznōć, rzaznōć, hynōć – mówił Maksymilian Lipus, jastrzębski malarz i poeta, na wernisażu wystawy swoich prac.

 
Wbrew pozorom ślońsko godka ma się w Jastrzębiu-Zdroju całkiem dobrze, a to głównie dzięki takim twórcom jak Maksymilian Lipus, który jest związany z Towarzystwem Miłośników Ziemi Jastrzębskiej. Około 30 jego prac można oglądać w Galerii Historii Miasta do połowy listopada. Na otwarciu wystawy autor mówił o swoim pochodzeniu, swojej twórczości, łącząc śląski humor z głębokimi przemyśleniami. – Walkulo, sztyjc locecie i locecie, tam i nazod. Przeca nie do sie na łopak. Nazod, a potym tam – sypał śląskimi wicami.
Dzielił się też swoją wizją świata. – W obrazie "Kierunki" widoczna jest próba zastosowania perspektywy odwróconej, gdzie tłumy pędzą przed siebie jak w teorii powstania wszechświata – prawybuchu – rozpraszając się coraz bardziej. Nasuwa się pytanie, czy ich mózg nadal jest wstanie prawidłowo funkcjonować, czy też jego komórki stają się niespójne i ulegają zniszczeniu, Brzdąc na pierwszym planie obrał kierunek przeciwny. Z drugiej strony cofam się do początków XIX wieku, malując dwustuletni budynek z przyległą do niego oborą i masztalnią, w którym urodził się ojciec matki, a mój dziadek, stanowi on niejako przeciwwagę ucieczki w kosmos. Choć został już rozebrany, zawsze będzie wzbudzał we mnie emocje – mówił o swoich obrazach pan Maskymilian.
Zaprezentował także publiczności kilka swoich utworów napisanych starą, śląską mową z użyciem wielu, nieraz na wpół już zapomnianych wyrazów i form językowych. Jak zaznaczył, nie ma nic przeciwko kodyfikacji śląskiej mowy (ustaleniu norm zapisu), nie chciałby jednak, aby zaczął dominować jeden dialekt, ponieważ śląska różnorodność językowa sama w sobie jest czymś pięknym. – Twierdzenie, że na Śląsku używa się dużo zapożyczeń, jest błędem, bo przez stulecia obok siebie funkcjonowały tutaj języki: staropolski, czeski i niemiecki, a wszystkie razem uległy wymieszaniu z przewagą lokalnych dialektów. W takiej formie nasz dialekt przetrwał mimo prób wyeliminowania go z kultury śląskiej, a nawet zyskał, wzbogacając się o nowe możliwości – na przykład obce słowa zostały zaadaptowane, bo odmieniane są według miejscowych zasad. Stąd nasz język cechuje obfitość synonimów - mówił w Galerii Historii Miasta pan Maksymilian.
Dodał, że przy całym swoim bogactwie śląska mowa jest bardzo prosta. Wystarczy znać jakieś 100 słów, żeby się porozumieć, a dzieje się tak dzięki dwóm magicznym słowom: łōnaczyć i łōnaczydło. Wśród prezentowanych obrazów cztery stanowią ilustracje do humorystycznych opowiadań opatrzonych wspólnym tytułem "Zakichana", których akcja sięga początków XX wieku. Dialogi są zapisane śląskim dialektem. – Jest to ukłon wobec naszych przodków, którzy posługiwali się takim językiem. Uważam, że warto kontynuować podobne śląskie tematy, bo jest to sposób utrwalenia naszego dialektu, by mógł być po wielu latach poprawnie odczytany – podkreślił autor prac.
Maksymilian Lipus urodził się w 1945 roku w Jastrzębiu-Zdroju. Pracował w kopalni Moszczenica, a następnie Zofiówka. W 1991 roku przeszedł na emeryturę. Zainteresowania i talent malarski przejął po uzdolnionym ojcu. Malował już w młodości, inspirując się pracami Iwana Szyszkina. W 1988 roku związał się z amatorską grupą malarską Sokół, działającą przy kopalnii Zofiówka. Po rozwiązaniu koła należał do grupy plastycznej Zdrzadełko w Pszczynie, a następnie do Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury. Brał udział w plenerach, wystawach, w konkursach literackich. Ma w dorobku wyróżnienia, zaś w ubiegłym roku otrzymał Nagrodę Prezydenta Miasta Jastrzębia-Zdroju.

A oto jeden z jego utworów

Na pyndzyji
 
Francla, doczkej, coś ci rzekna,
ale nie godej żodnymu.
Dzisio żech sie prawie wściekła,
nazdałach tymu mojimu.
 
Stary bergmōn mo sztyjc fajrant,
bo pyndzyji sie doczakoł.
Grzeboł w przodku, dzisio w tajlach,
bo gro w szkata gupi matoł.
 
Fajfka cwanko już łod rana,
strziko ślinōm mi pod ryczka.
Łoporzōndzōm sztyjc barana,
wolałabych chować byczka.
 
Nie chalatej tela, Frida,
jo w chałupie mōm tak samo,
jyno z klachōw du dōm przida,
łōn naprany leży – gamoń.
 
Gerglas strzaskoł łod korflaszy,
fligi furczōm mu po izbie,
a łōn jyno wnuki straszy.
Doczkej – rzekła żech mu –
giździe...
 
Bydziesz żarł dziś z babuciami.
Żol sie mi go chnet zrobiło,
przikryłach go z bōciorami,
karbinadli narobiłach...
 
A łōn, Francla, wiysz, co zrobiōł?
Kronflekiym strzaskoł korflasza.
Nie chcioł, ale tym mie dobiōł,
bo to była – wiysz – ta wasza.
 
Nie rzōndź Frida, że to prowda,
bo jak stoja tu przy tobie,
ciorna w kichol ciebie roz dwa,
powadzymy sie tu łobie.
 
Nie łumiałaś sjōńć mu ze szłop
tych bōciorōw zamazanych,
gupioś bardzi niż tyn twōj chłop,
bezmała sztudirowany.
 
Miałach cie za lepszo stwora.
Nie wkurzej mie staro kwuko,
sama w doma mosz potwora.
Ale mie łōn chocioż słōcho.
 
To gupota, żeby bez nich
łobie my sie tu wadziły.
Tu mosz prowda, ale bez nich
coby same my robiły.
 
Wyćwiczymy jeszcze łobu,
ale nie godej już nic wiyncy,
bo bez tych dwu nierobōw
byłyby my bez piniyndzy.
 
 
Maksymilian Lipus

Komentarze

Dodaj komentarz