Fritz w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Fritz w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Z tej historii można wyciągnąć wniosek, że Bóg darował winę więźniowi, który pracował jako wypalacz metanu, bo uszedł z życiem i jeszcze się ustatkował.

 

Śląskie kopalnie, w których występują złoża metanu, zaliczane są do szczególnie niebezpiecznych. Gaz zbierający się zazwyczaj wysoko pod stropem, jest łatwopalny i przy zetknięciu się z iskrą wybucha ze straszliwą siłą. Teraz rozumiecie, szanowni czytelnicy, dlaczego w kopalni obowiązuje zakaz palenia i że tak naprawdę to nie żaden Skarbnik (pisałam o tym w poprzedniej opowieści), ale wybuch gazu powodował czerwone szramy na twarzach niesubordynowanych górników? Aby zapobiec podobnym wydarzeniom, ktoś wpadł na pomysł, żeby metan zbierający się pod stropem wypalać przed każdą szychtą. Niestety nie było zbyt wielu chętnych do tej niebezpiecznej pracy. I tu z pomocą nieoczekiwanie przyszła niemiecka machina administracyjna.
Ponieważ więzienia w całych Niemczech były przepełnione, wszystkim tym, którzy siedzieli za najcięższe przewinienia, zaproponowano alternatywę: albo odsiedzą cały wyrok (czasem było to nawet kilkadziesiąt lat) albo przez dziesięć lat popracują w kopalni jako wypalacze metanu. Chętni oczywiście się znaleźli.  Tak więc na Śląsk napłynęła fala niemieckich pokutników, którzy zamiast odsiadywać wyroki, woleli codziennie ryzykować utratę zdrowia lub nawet życia, byle tylko szybciej wrócić do normalnego życia na wolności! Nie udało mi się jednak dotrzeć do informacji, jak cały ten system był zorganizowany, ani dlaczego owi pokutnicy nie chcieli skorzystać z możliwości ucieczki. Należałoby jednak przypuszczać, że był obwarowany jakimiś ciężkimi sankcjami, choć opowiadano mi, że po kilku latach nienagannej pracy w kopalni ci ludzie mieli prawo zamieszkać na kwaterze, czyli sugerowałoby to, że wcześniej znajdowali się pod nadzorem.
Jeden z takich częściowo nawróconych przestępców zamieszkał u dalekich krewnych mojego ojca w Zaborzu (dziś dzielnica Zabrza). Fritz pochodził z okolic Hamburga i przez znaczną część swego życia pływał na statkach handlowych. Kiedyś poznał ubogą dziewczynę i zamierzał się z nią ożenić, dlatego sprowadził ją do swojego domu i dostarczał jej pieniądze na utrzymanie, niestety ona nie była mu wierna. Kiedy pytano Fritza, za co odbywa karę, ten z ponurą miną stwierdzał, że dla nauczki babę na piec posadził, zapominał tylko dodać, że był on rozpalony do czerwoności. Łatwo można się domyślić, że młoda kobieta takiej kary nie przeżyła, a on został oskarżony o zabójstwo!
W owym czasie nasi krewni byli w podeszłym wieku i akurat pilnie potrzebowali pomocnika do prac w gospodarstwie rolnym. Ich jedyna córka Katarzyna zbliżała się do czterdziestki i wszystko wskazywało na to, że nie wyjdzie już za mąż. Nie mieli więc co liczyć na przyszłego zięcia. Tymczasem Niemiec nie miał zbyt wygórowanych wymagań i ulokował się w małej izdebce przy parzoku, czyli prowizorycznej kuchni, gdzie gotowano karmę dla zwierząt gospodarskich. Cały czas po pracy w kopalni poświęcał na wyremontowanie obejścia i uprawę niewielkiego poletka gospodarzy. Zyskał przez to przychylność otoczenia i samej Katarzyny, tak, że po odpracowaniu wyroku został jej mężem. Zanim jednak do tego doszło, los nie szczędził im przeszkód: najpierw Niemiec uległ wypadkowi, a potem nie chciano udzielić im ślubu, bo Fritz był ewangelikiem, a Katarzyna katoliczką.
Wszystkie trudności udało się pokonać, no i okazało się, że w tym konkretnym przypadku niemiecki eksperyment resocjalizacyjny się powiódł. Katarzyna i Fritz przeżyli ze sobą bowiem jeszcze ponad czterdzieści lat.
 

 

Dlaczego pokutnicy?
Metan to zagrożenie występujące nie tylko w kopalniach węgla kamiennego na Śląsku. Był przekleństwem także m.in. kopalni soli w Wieliczce, gdzie, jak czytamy na jej stronie, zachowała się nawet komora o nazwie Spalone, nawiązującej do pożaru, który prawdopodobnie tutaj rozgorzał. W komorze przedstawiono pracę wypalaczy metanu zwanych pokutnikami. Metan to gaz uwalniający się z górotworu podczas eksploatacji soli, w określonych warunkach tworzy wraz z tlenem mieszankę wybuchową, eksplodującą przy kontakcie z ogniem. W czasach, gdy nie znano metod skutecznego przewietrzania kopalni, a do oświetlenia służyły kaganki łojowe, gaz ten stanowił poważne zagrożenie.
Jedyną znaną metodą jego eliminacji było wypalanie przez więźniów, którzy w ten sposób pokutowali i dlatego nazywali się pokutnikami. Odziani byli w wilgotne szmaty, a wyposażeni w długie żerdzie, na końcu których zatknięte były żarzące się żagwie. Jeżeli pokutnik przeżył określony czas, uznawano, że został niesłusznie skazany, Bóg darował mu życie i puszczano go wolno. Jeżeli natomiast miał coś na sumieniu, ginął w wybuchu.


 

Komentarze

Dodaj komentarz