Ksiądz Szweda z Franciszkiem Gajowniczkiem i innymi wspłwięźniami przed blokiem nr 11  po wojnie / Archiwum
Ksiądz Szweda z Franciszkiem Gajowniczkiem i innymi wspłwięźniami przed blokiem nr 11 po wojnie / Archiwum

 

W KL Auschwitz więziony był także ksiądz prałat Konrad Szweda, numer 7669 z Rybnickiej Kuźni. Nie chciał zapomnieć o tym, co przeżył – w imię pamięci milionów ofiar.

 

 

Dwa lata po wyzwoleniu obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu jeden z ocalałych więźniów napisał wiersz, jego treść poniżej. Dla nas współczesnych prawda obozowa nigdy nie będzie do końca zrozumiała, a ci, co przeszli tę gehennę, nie chcieli pamiętać i wspominać – oni chcieli zapomnieć. Byli jednak i tacy, którzy w imię pamięci milionów ofiar nie zamilkli. Między innymi do takich należał ksiądz prałat Konrad Szweda (1912-1988) pochodzący z Rybnickiej Kuźni, który od 18 grudnia 1940 roku do 29 kwietnia 1945 roku więziony był w obozach KL Auschwitz i KL Dachau. O życiu obozowym napisał wiele publikacji, artykułów prasowych oraz wydał dwie książki: "Kwiaty na Golgocie" oraz "Ponieśli swój krzyż".

 

Numery, nie ludzie

 

W pierwszej z nich tak wspomina przerażające przeżycia związane z przybyciem do KL Auschwitz: "Po pewnym czasie ustaje warkot samochodów, w pośpiechu zeskakujemy z wozów. Oto druty kolczaste naelektryzowane, rzęsiście oświetlone. Brama żelazna z napisem ARBEIT MACHT FREI. Krzyki, bicia, wołania. Biegiem minąłem bramę, nie zdając sobie sprawy, że zamknie się za mną na blisko pięć lat. W obozie zamknięto nas w łaźni. Rozległ się rozkaz: "Kto usiłowałby zbiec, będzie na miejscu zastrzelony!". Przez całą noc stoimy w zbitej masie, jak w jakimś kłębowisku, z pokurczonymi rękami i nogami. Z braku powietrza jedni omdlewają, bezwładnie zwisają na ramionach innych, drudzy wołają: "Powietrza, wody!" Wszelkie jednak wołania o pomoc pozostają bez echa.

Wśród nieszczęśliwych widzę twarze młodych i starszych, w ubraniach roboczych, widocznie zabierano ich także z pracy. Rano otwierają się drzwi łaźni. Esmani i kapowie każą się rozebrać do naga. Podchodzimy do stolików, gdzie więźniowie funkcyjni dokonują rejestracji, każdemu wręczają na tekturze numer obozowy. Podano mi kartonik z numerem 7669. "Przestajecie być ludźmi, a stajecie się numerami"! – krzyczy esman. Znaczyło to: człowiek tu jest zerem. I na tym polega największe zło obozów koncentracyjnych, że w więźniu nie dostrzegano człowieka."

 

Największe zło

 

Za drutami kolczastymi obozów koncentracyjnych był ksiądz Konrad świadkiem wszelkiego zła na tej ziemi, od którego większe mogą być jedynie złe moce piekła. Widział szeregi ludzi wchodzących w otchłań komór gazowych, skąd nie było już powrotu do świata żywych. Oglądał stosy zagazowanych i zamęczonych więźniów przed piecami krematoryjnymi, gdzie ciała ich palono na okrągło przez całą dobę – dzień po dniu. Słyszał rozchodzące się po całym obozie echa strzałów, również tych spod ściany śmierci przy bloku nr 11, gdzie ginęli najwięksi Polacy. Doświadczał upokorzeń, bolesnych razów żołdackiego pejcza, silnej pięścią i ciężkiej pałki. Wraz z innymi zmuszany był do nieludzkiej pracy, podczas której licho ubrani i niedożywieni więźniowie masowo umierali lub z bezlitosnym sadyzmem uśmiercani byli przez esesmanów i kapo.

W archiwach Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu Dział Dokumentacji Archiwalnej przechowywany jest wstrząsający protokół zeznań księdza Konrada, dotyczący pierwszego gazowania ludzi w Auschwitz. Czytamy w nim między innymi: Nagle nadszedł podoficer S.D.G. (Sanitats-Dienst-Gehilfe) i wydał rozkaz: "Wszystkich zaprowadzić na podwórze karniaka!" Karniakiem ("S.K." – Straf-Kompanie) nazywano blok 13, przezwany wykańczalnią ludzi lub też blokiem śmierci. Mało było takich, którzy z życiem wyszli z bunkrów tego bloku.

 

Stosy chorych

 

Zabraliśmy najpierw ciężko chorych. Zamiast na podwórze konwojujący esmani poprowadzili nas do bunkrów. Rozkazali chorych kłaść w ciemnych celach na betonie. Cela taka mogła pomieścić 10-15 osób, jednak esmani wtłaczali tam 50 chorych i więcej. Układali ich żywcem w stosy jeden na drugiego aż po sufit, łamali przy tym kości, przytłaczali głowy, kopali butami. Lżej chorzy i rekonwalescenci w długim pochodzie sami posuwali się na blok śmierci, wchodzili do ciemnych bunkrów bardzo przerażeni, ogromnie smutni i przygnębieni. Gdy cela śmierci zapełnia się warstwą ubitej masy ludzi, żołdacy siłą wrzucali im na głowy dalszych skazańców, ubijają przemocą, by jak najwięcej towaru mięsnego (tak się wyrażali) zmieścić w bunkrze.

W końcu zatrzaskiwali żelazne drzwi, by otworzyć następne do sąsiedniej celi. Skazańcy dusili się, nieludzko krzyczeli, wołali o ratunek, charczeli z mąk i przerażenia. Pociemniało mi w oczach. Widok cierpiących ludzi, ich krzyki i wołania targały wnętrzności, rodziły niewypowiedziany ból. Półprzytomny, oszołomiony przekleństwami oprawców i jękiem konających wyszedłem jak z piekła. Czułem, że mam zapaloną głowę i zapalone serce. Przed oczyma widmo straszliwej śmierci przez uduszenie. Uciekłem, chciałem się ukryć pod stertą kamieni, zapaść w ziemię, nie widzieć tej ludzkiej krzywdy i straszliwej zbrodni zabijania godności człowieka. Nie mogłem zrozumieć, jak ludzie wyzuci z wszelkich ludzkich uczuć i aspiracji duchowych mogli dopuścić się takiej zbrodni.

 

Kolejka po śmierć

 

Na podwórzu stały jeszcze szeregi skazańców oczekujących swojej kolejki, gotujących się na śmierć. Drżącą ręką żegnał mnie kolega z Bydgoszczy, drugi prosił, bym pozdrowił żonę i dzieci, inny ze łzami w oczach błagał o ratunek. Wszystkich przytłaczała upiorna zmora, głucha rezygnacja, jakaś niezrozumiała bezsilność wobec śmierci. Koło godziny 18 wszyscy zostali zamknięci w celach, odłączeni od żywych. Zasunęły się żelazne rygle, zgasły w podziemiach światła elektryczne. Zapadła noc nad obozem oświęcimskim. Wszyscy udali się na spoczynek, tylko nasi koledzy w bunkrach żywcem pogrzebani walczyli ze śmiercią!

Owej nocy nie mogłem spać. Drżałem jak w febrze. Myślałem o losie nieszczęśliwców. W uszach miałem krzyki i jęki żywcem złożonych do grobu śmierci. Przed oczyma pojawiały się dantejskie sceny mrożące krew w żyłach. Twarze wykrzywione bolesnym grymasem, z wyszczerzonymi zębami o potwornym wyrazie najgłębszej rozpaczy. Nagle usłyszałem gwałtowne ujadanie psów esmańskich, jakieś jęki i płacz ludzi zbliżających się do bloku. Drżący podszedłem do okna. W cieniach nocy dostrzegłem, że esmani prowadzą nowy transport na blok śmierci. Byli to jeńcy rosyjscy, ubrani w mundury wojskowe, dobrze odżywieni. Konwojujący wartownicy bili ich kolbami, szczuli psami, kopali bez litości. Wprowadzono ich na podwórze karniaka, zamknięto w bunkrach podziemnych po drugiej stronie korytarza. Wiedziałem, że spotka ich ten sam los, co naszych kolegów.

 

Ostatni etap

 

Koło godziny 1 w nocy zatrzasnęły się żelazne drzwi ostatniej celi. Teraz zaczęło się gazowanie. Esmani do każdej celi wrzucali jedną lub dwie puszki gazu pruskiego w postaci drobnych niebieskich kryształków. Co działo się w celach, tego ludzkie pióro nie opisze, a rozum nie pojmie. Oprawcy zamknęli główne wejście do bunkra i udali się na spoczynek. Obsługa S.K. mieszkająca nad bunkrami oświadczyła, że cały blok dosłownie ruszał się w posadach, od jęków drżały szyby, jakby zza grobu dochodziły nieludzkie wołania w różnych językach. Od godziny 18 trwające jęki, przedśmiertelne charczenia stopniowo malały, powoli cichły, aż wreszcie nastała przerażająca grobowa cisza."

Dalszy ciąg tych zeznań jest tak przerażający, że nie sposób go tutaj ciągnąć. Jednakże w tej stworzonej przez ludzi enklawie przemocy i zła nigdy nie zdołano unicestwić prawdziwego człowieczeństwa. Niejednokrotnie ryzykując życiem, więźniowie wzajemnie sobie pomagali, ratowali od okrutnych kar i śmiertelnych selekcji, częścią swych skromnych racji żywnościowych dokarmiali chorych i wygłodzonych współtowarzyszy. Między innymi tylko dzięki tym odruchom ludzkich serc przeżył obóz ksiądz Konrad, który kilkakrotnie wyznaczany był przez oprawców na śmierć. Podczas jednego z apeli na placu obozu oświęcimskiego stał ksiądz Konrad w jednym szeregu z ojcem Maksymilianem Kolbe (1894-1941) i Franciszkiem Gajowniczkiem (1901-1995).

 

Jak ojciec Kolbe

 

Był świadkiem niebywałego i wstrząsającego wydarzenia, o którym po latach wspominał: "W Oświęcimiu widziałem, jak ojciec Kolbe wśród zbrodni i okrucieństw zachował równowagę ducha. Kochał przyjaciół i wrogów, a miłość do współwięźnia przypieczętował śmiercią męczeńską. Wskazał nam drogę, którą trzeba iść, aby zachować swoją godność do końca." 3 czerwca 1942 roku 59 księży i braci zakonnych deportowano do obozu koncentracyjnego w Dachau. Pośród nich był też ksiądz Konrad Szweda, którego więziony tam do wyzwolenia tego obozu przez wojska amerykańskie, czyli aż do 29 kwietnia 1945 roku. Tak ksiądz Konrad przedstawił to wydarzenie w liście z 3 maja 1945 roku pisanym w Dachau do najbliższej rodziny w Rybnickiej Kuźni.

"Kochana Matko i Bracia! W pamiętną niedzielę 29 kwietnia 1945 roku o godzinie 17.25 pierwsze amerykańskie oddziały zbliżyły się pod nasz obóz i uwolniły przeszło 32 tysiące internowanych więźniów politycznych z rąk niemieckich. Z radości wychodziliśmy na dachy, wznosili okrzyki i brawa – po prostu traciliśmy zmysły. Całe pociągi trupów, olbrzymie stosy umęczonych braci nie doczekało się wolności. Ja jestem zdrów i przy życiu. Z diecezji śląskiej wraz z Zaolziem jest nas 23 przy życiu. Bądźcie spokojni o nas. Prawdopodobnie stąd wyjedziemy do Francji, a następnie do wolnej, niepodległej Polski, Dziś wspaniałe uroczystości święta narodowego. Na placu apelowym msza św. polowa. Bawi generał francuski, dyplomaci i korespondenci. Księża oświęcimscy złożyli dziś hołd Królowej Polski i osobnym aktem dziękczynnym po wsze czasy Jej się poświęcili".

 

 

Z obozowej księgi

 

I dalej napisał: "Powiadomcie o nas J.E. księdza biskupa Adamskiego i zapewnijcie o naszych modlitwach. Czy matka jest zdrowa? A bracia wrócili już do domu? Serdecznie wszystkich ściskam i pozdrawiam. Wkrótce się zobaczymy. Czy miasto Rybnik wiele ucierpiało przez utworzony tam front? Polecam się modlitwom, wszystkim, a również Kongregacji Mariańskiej udzielam kapłańskiego błogosławieństwa, serdecznie as pozdrawiam i ściskam, uwolniony, uradowany". I podpis: ksiądz Konrad Szweda.Ten unikatowy list napisany jest na jednej z tysięcy kart wyrwanej z obozowej księgi ewidencyjnej, której oprawcy nie zdążyli już zapełnić, a obecnie znajduje się w zbiorach Muzeum w Rybniku.

 

Epilog

 

W słoneczny dzień 10 października 1982 roku na placu Świętego Piotra w Watykanie błogosławiony ojciec Maksymilian Maria Kolbe włączony został w poczet świętych. Podczas mszy kanonizacyjnej odprawionej przez papieża Jana Pawła II jednym z dziesięciu celebrantów był ksiądz prałat Konrad Szweda, były więzień oświęcimski i bezpośredni świadek heroicznej postawy ojca Maksymiliana.

Najbardziej okrutny obóz koncentracyjny KL Auschwitz-Birkenau założyli naziści niemieccy na okupowanym obszarze Polski. W tym czasie w pobliskich Wadowicach żył, uczył się i ciężko pracował Karol Wojtyła (1920-2005). Zło wojny, z którym przyszło mu się zmierzyć w tak młodym wieku, ukształtowało w nim duszę wrażliwą i świętą. Kiedy 7 czerwca 1979 roku już jako Ojciec Święty Jan Paweł II klęczał na ziemi uświęconej krwią milionów niewinnych w byłym KL Auschwitz-Birkenau, z nutą wzruszenia powiedział: "Przybywam jako pielgrzym do tego szczególnego sanktuarium, w którym narodził się patron naszego trudnego stulecia, święty Maksymilian Kolbe. Przychodzę tu i klękam na tej Golgocie naszych czasów, klękam przy wszystkich tabliczkach Brzezinki, na których napisane jest wspomnienie ofiar Oświęcimia."

 

Wiersz jednego z więźniów, napisany po wojnie

"Pomińcie nas milczeniem... Wy chcecie, żeby mówić? Cóż słowa odtworzą?

Trzeba by mieć moc wielką, jakąś siłę Bożą,

by pojąć życie ludzi z bólu obłąkanych

i dzikie wrzaski dozorców, sadyzmem pijanych."

 

 

 

1

Komentarze

  • anonim OŚWIĘCIM--GOLGOTA!!!! 05 lutego 2015 22:01Niby brak komentarzy.Ale moją mała główkę pochylam nad tymi którzy tam zginęli i przetrwali męczarnie.Tylko jednego mój mały rozumek nie morze pojąć że bardzo mało lub wcale nie mówi się że do wyzwolonego Oświęcimia Ruscy zamykali ślązaków, Mój ojciec był tam w 1945 i siedział w 11-tym bloku. Potem wywieziony do Karagandy- NAGORNYJ KARABACH, szczęśliwie wrócił.I szlak mnie trafia-- czy znowu mamy w tej DEMOKRACJI --wielkie TABU????

Dodaj komentarz