Złodziej przebrany za Śmierć w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Złodziej przebrany za Śmierć w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Trudno uwierzyć, żeby ktoś przebierał się za postać z zaświatów i straszył ludzi, żeby móc ich okradać. A jednak taka historia zdarzyła się naprawdę.

 

Zdarzenie to miało miejsce około pięćdziesięciu lat temu w pewnej wsi, leżącej niedaleko Żor. Nie będę jednak podawała szczegółów, ponieważ żyją jeszcze bohaterowie tego wydarzenia i mogliby mieć mi za złe, gdybym jakiś fakt z ich życia przekręciła. Tymczasem ja byłam wtedy małym dzieckiem i opowieść tę znam tylko ze słyszenia, więc jak kupiłam, tak sprzedaję... A cała ta historia zaczęła się od tego, że po wsi rozeszła się wieść, że od chałupy do chałupy chodzi Śmierć, puka w okna, zagląda do wnętrza, a jak kogoś zobaczy, to grobowym głosem oznajmia, że człowiek ten za kilka dni umrze!

Po takich to właśnie odwiedzinach dziadek Krupa mało nie zszedł z tego świata na zawał serca, ledwo go w żorskim szpitalu przed niechybną śmiercią lekarze uratowali. Pierwsze na wieść o pojawiającej się Śmierci zareagowały wiejskie gospodynie. Od razu ruszyły do sklepów, żeby kupić stosowny materiał i uszyć solidne okienne zasłony, bo taniej wychodzi story zrobić, niż potem pogrzeb opłacić! Uznały bowiem, że skoro w oknach będą wisiały zasłony, to Śmierć nikogo nie zobaczy. I od tej pory, choćby nie wiem, co się działo, nikt po zapadnięciu zmroku nosa z domu nie wyścibił, a to jak się okazało było bardzo na rękę miejscowym złodziejom.

Rabusie wynosili więc kury z kurników, buszowali w przydomowych króliczokach, czasem wywlekli nawet młodego barana, kozę albo prosię z chlewika. Najdziwniejsze było to, że psy na nich wcale nie szczekały, więc należało sądzić, że złodzieje najprawdopodobniej miejscowi byli i czworonogi ich znały. Kiedy coś zniknęło, ludzie oczywiście zgłaszali kradzież na milicji, ale tam im powiedziano, że funkcjonariuszy jest zbyt mało, więc nie ustawią się za każdym krzakiem. Z tego powodu ważne jest, żeby sami gospodarze swojego mienia pilnowali, a przede wszystkim żeby przestali wierzyć w te bajki o śmierci, jako że materialistyczny pogląd na życie i świat wyklucza taką ewentualność.

Jednak nikt nie chciał karku nadstawiać, bo lepiej było wziąć pod uwagę ewentualność, że godki Śmiertki mogą się spełnić, a wtedy odwaga psu na budę by się zdała, bo dany człek długo by nie pożył! Dlatego dalej wszystko było po staremu: ludzie wieczorem w domach siedzieli, a bezczelni złodzieje grasowali i poczynali sobie coraz śmielej. Doszło nawet do tego, że kartki pisali do gospodarzy z poleceniem, żeby lepiej zwierzęta domowe karmili, bo oni niedługo znowu ich odwiedzą! Milicjanci mówili, że to z pewnością sprawka jakichś dzieciaków, bo pismo w owych listach było mało wyrobione i kulfoniaste, ale jak dotąd nikogo na gorącym uczynku nie złapali.

Pewnego wieczoru gospodarz o imieniu Francik najadł się na kolację resztek weselnego bigosu, a że trochę przesadził z ilością, dostał rozwolnienia. Z tego powodu musiał często odwiedzać ubikację, a wiejskie wychodki znajdowały się jeszcze wtedy na dworze. Ponieważ księżyc świecił wysoko na niebie, Francik poczuł się trochę raźniej, kiedy koło godziny dwunastej już po raz trzeci maszerował za stodołę. Ledwo zdążył usadowić się na desce, kiedy usłyszał, że ktoś otwiera drzwi do jego króliczoka, który znajdował się kilka metrów dalej. Nawet nie podniósł spodni, tylko zaciekawiony przysunął się do drzwi ubikacji i spojrzał przez dziurę po sęku. Zobaczył, że na zewnątrz biała Śmiertka ładuje jego króliki do worka!

– Poczekaj, diablico, jak podejdziesz trochę bliżej, to dopiero pogadamy! – pomyślał mściwie chłop i chwilę później wskoczył rabusiowi na plecy. Obaj wywrócili się na ziemie, bo Francik zapomniał, gdzie ma spodnie! W tym zamieszaniu i ferworze nie pomyślał przecież nawet o ich podciągnięciu i zapięciu! Żaden z nich nie potrafił się podnieść z ziemi o własnych siłach i obaj darli się jak opętani, dlatego zleciało się pół wsi i złodzieja ujęto. Okazało się, że był to właściciel miejscowego baru, a do pomocy w złodziejskim procederze przyuczał swojego małego synka, który jeszcze do podstawówki chodził!

 

Oblicza śmierci
Nadawanie śmierci cech ludzkich zdarzało się w wielu epokach. Najczęściej wyobrażano ją sobie jako zakapturzoną postać kobiecą w białych szatach, nierzadko z kosą w ręku. Taki wizerunek śmierci wywodzi się z czasów średniowiecza, stąd w tradycji ludowej nazywano ją kostuchą. W starożytnej Grecji śmierć miała postać przystojnego Tanatosa. W wyobrażeniach ludowych często uosabiano ją z Charonem, który przez rzekę Styks przewoził dusze do krainy umarłych. U Słowian śmierć symbolizowała Marzanna, której nadawano postać słomianej kukły i palono ją lub topiono z początkiem wiosny.

 

 

Komentarze

Dodaj komentarz