Karykatura pierwszego kata II RP Stefana Maciejewskiego / Archiwum
Karykatura pierwszego kata II RP Stefana Maciejewskiego / Archiwum

 

Z początkiem lat 30. na terenie całego kraju zaczęły działać sądy doraźne, które wręcz szafowały karą śmierci. Wyroki wykonywano także na dziedzińcu sądu w Rybniku!

 

W Małym Roczniku Statystycznym za rok 1933, prócz 25 działów obejmujących wiele aktualnych zagadnień stanu państwa, ujęto również dane dotyczące sądownictwa doraźnego. Według statystyk sądy doraźne w Polsce działały już od początku 1928 roku na terenie niektórych powiatów województwa lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego, a od 2 września 1931 roku rozszerzyły działalność na cały obszar państwa polskiego.

 

Straszna statystyka

 

W 1928 roku w postępowaniu doraźnym skazano ogółem sześć osób, z tego dwie na karę śmierci. W roku 1929 w tym samym trybie skazano jedną osobę na karę więzienia. W roku 1930 nie było żadnego wypadku sądu doraźnego. Dopiero w roku 1931, po ogłoszeniu działalności sądów doraźnych na obszarze całego kraju, uruchomiono okrutny miecz ślepej Temidy. Od 2 września do końca tego roku w trybie doraźnym osądzono 66 osób, z tej liczby 39 skazano na karę śmierci, 13 na karę więzienia, jedną tylko uniewinniono, a 13 osób skierowano na drogę postępowania zwykłego. Ze skazanych na karę śmierci ułaskawiono 13 osób, zatem stracono 26 nieszczęśników.

W 1932 roku sądy doraźne triumfowały. W postępowaniu doraźnym osądzono 244 osoby, z tej liczby karę śmierci wymierzono 127 osobom, karę więzienia 77, jedną uniewinniono, a 39 skierowano na drogę postępowania zwykłego. Ze skazanych na karę śmierci ułaskawiono 40 osób, stracono 78. Ogółem w okresie 16 miesięcy 1931 i 1932 roku sądy doraźne skazały na karę śmierci 166 osób, wykonano zaś 104 wyroki. Najwięcej, bo aż 98 osób, skazano na śmierć w województwach wschodnich, z tej liczby stracono 79. Na drugim miejscu uplasowały się województwa południowe, gdzie na śmierć skazano 38 osób, z których osiem stracono. Przedstawiona statystyka nie obejmowała wyroków śmierci wydanych przez sądy wojskowe, które były nie mniej represyjne i bardzo często posyłały nieszczęśników przed plutony egzekucyjne.

 

Pierwszy wyrok

 

9 września 1931 roku w bardzo pilnym trybie we wszystkich miejscowościach województwa śląskiego rozplakatowano drukowane obwieszczenia o powołaniu na Śląsku sądów doraźnych, które zaczynały działalność już nazajutrz, od 10 września 1931 roku. Podano również do wiadomości ustalony skład doraźnego kompletu sędziowskiego, którego przewodniczącym został wiceprezes sądu okręgowego sędzia Radłowski, natomiast członkami sędziowie Hamerski i Żemła. Prokuraturę przy sądzie doraźnym reprezentował prokurator przy sądzie okręgowym, dr Tokarski. Sądy te orzekały w skróconym postępowaniu w okresach szerzenia się przestępstw w sposób szczególnie niebezpieczny dla porządku i bezpieczeństwa publicznego.

Zgodnie z rozporządzeniem prezydenta Rzeczpospolitej z 19 marca 1928 roku kary nakładane przez sąd doraźny były bardzo surowe i nie można było ich zaskarżać ani się od nich odwoływać. Wyroki śmierci w tym postępowaniu musiały być wykonane w ciągu 24 godzin od ogłoszenia. Pierwsza sprawa z wyrokiem śmierci wydanym przez sąd doraźny w Rybniku dotyczyła bestialskiego mordu dokonanego 6 lipca 1932 roku na siedmioletniej dziewczynce, córce rolnika z Czernicy. Władze śledcze wysłały natychmiast na miejsce zbrodni komisarza Romana Niżankowskiego z Katowic, który w dwa dni po zabójstwie wykrył sprawcę. Okazał się nim Józef G. siedmiokrotnie już karany więzieniem za kradzieże i napady.

 

Bez łaski

 

Śledztwo prowadzono w trybie doraźnym i zgodnie z tą procedurą już 22 lipca 1932 roku sprawca morderstwa stanął przed Sądem Okręgowym w Rybniku. Od samego rana tego dnia rowerami, furmankami i koleją zjeżdżali do Rybnika ludzie zaciekawieni procesem. Byli to przeważnie mieszkańcy Rzuchowa i Czernicy oraz Łukowa i Rydułtów, a więc z okolic, skąd pochodziła rodzina zamordowanego dziecka i miejsca zamieszkania zabójcy. Jeszcze przed rozpoczęciem procesu sala rozpraw zapełniła się przez żądnych sensacji ludzi, setki innych oczekiwało na wynik rozprawy przed gmachem sądu.

Po pięciu godzinach przesłuchań świadków, biegłych psychiatrów, mów prokuratora i obrońcy, o godzinie czwartej po południu ogłoszony został wyrok śmierci przez powieszenie. Natychmiast po ogłoszeniu wyroku sąd wysłał do prezydenta RP wiadomość o skazaniu sprawcy na śmierć w trybie doraźnym wraz z prośbą obrońcy o zastosowanie prawa łaski. Odpowiedź odmowy ułaskawienia nadeszła jeszcze tego samego dnia około godziny dziewiątej wieczorem, wobec czego ruszyły gorączkowe przygotowania do egzekucji. Po niespełna dwóch godzinach przyjechał samochodem do Rybnika kat Stefan Maciejewski z dwoma pomocnikami i od razu pod jego nadzorem przystąpiono do stawiania szubienicy.

 

Dziwny amulet

 

Ostatnią noc skazaniec spędził z towarzyszącym mu misjonarzem werbistą ojcem Tomaszem Puchałą (1890-1946). Od wczesnych godzin rannych w oczekiwaniu na egzekucję przed gmachem rybnickiego więzienia zebrał się tłum ciekawskich, który tuż przed wykonaniem wyroku rozpędziła policja. O godzinie 8.15 wyprowadzono z celi skazańca, któremu towarzyszył misjonarz. Na miejsce przybyli: prokurator dr Kulej, urzędujący miejscowy prokurator dr Synoradzki, komendant powiatowy policji nadkomisarz Kloske z asystą policyjną oraz naczelnik więzienia, lekarz więzienny i kat Maciejewski ubrany we frak, czarną maskę i białe rękawiczki.

Skazańcowi odczytano wyrok, po czym wyprowadzono go na podest szubienicy i punktualnie o 8.29 kat zacisnął stryczek na jego szyi. Po stwierdzeniu zgonu przez lekarza więziennego ciało pochowano w specjalnie na ten cel przeznaczonym miejscu dla skazańców. Wkrótce po tych wydarzeniach w Rybniku i okolicy rozpętała się dziwna chęć posiadania swoistego amuletu w postaci kawałka sznura, na którym zawisł skazaniec. Wierzono bowiem, że sznur po wisielcu miał przynosić szczęście jego posiadaczowi. Intratne interesy robili dozorcy więzienia, którzy sprzedawali pocięty na kawałki sznur w cenie 1 zł za 1 cm. Zwiększający się popyt na sznur po straceńcu, który szczególnie pragnęły posiadać kobiety, zaspokajali pomysłowi oszuści. Po zbadaniu tej słynnej sprawy przez służby śledcze okazało się, że sprzedano już ponad 500(!) metrów tego sznura.

 

Zabić policjanta

 

Innym głośnym wydarzeniem w Rybniku była sprawa Józefa Z. z Gortatowic. Akt oskarżenia zarzucał mu, że 28 lipca 1932 roku usiłował zabić posterunkowego policji Antoniego Zuszka z posterunku policji Rybnik-Paruszowiec. Sąd doraźny w Rybniku na rozprawie w dniu 2 września 1932 roku, która odbyła się pod przewodnictwem wiceprezesa Sądu Okręgowego w Katowicach, skazał oskarżonego na karę śmierci przez powieszenie. Zgodnie z obowiązującą procedurą obrońca zwrócił się do prezydenta RP o ułaskawienie. Pan prezydent nie skorzystał jednak z prawa łaski i nazajutrz po wydaniu wyroku skazany został oddany w ręce znanego nam już kata Stefana Maciejewskiego.

O godzinie 7.20 rano, po odczytaniu werdyktu sądowego, wyrok został wykonany. Przy egzekucji obecni byli: prokurator dr Nowotny z Katowic, prokurator Synoradzki z Rybnika, lekarz więzienny, ojciec misjonarz, naczelnik więzienia, protokolant oraz kat Maciejewski. Wkrótce w Rybniku odbyła się kolejna rozprawa także zakończona w sposób ostateczny, ale nie odbiła się aż takim głośnym echem, co dwie poprzednie. Dlaczego tak się stało, choć przypadek był spektakularny? Być może z powodu tak częstych wyroków śmierci ferowanych przez sąd doraźny w Rybniku.

 

Ciało w zgliszczach

 

Jak wynikało z akt, 16 grudnia 1932 roku wybuchł pożar w jednym z domów w Cisówce. W zgliszczach całkowicie spalonego domu znaleziono zwłoki gospodarza z licznymi ranami głowy i szyi. Dochodzenie wykazało, ze zbrodni w celach rabunkowych dokonało trzech bandytów: Jan K.a z Golasowic, Lucjan S. z Bzia i Emil A. Wszyscy mieli już na sumieniu kilka innych napadów rabunkowych. 7 stycznia 1933 roku oskarżeni stanęli przed obliczem rybnickiego sądu doraźnego i skazani zostali na śmierć. Na prośbę obrony prezydent RP ułaskawił jedynie Lucjana S., któremu karę śmierci zamieniono na dożywotnie więzienie. Dwóch pozostałych skazanych powieszono na placu więziennym w Rybniku.

 

 

 

Popłatny zawód kata
Tak liczne wyroki śmierci ferowane przez sądy doraźne w Polsce wzbudziły wielkie zainteresowanie dobrze płatnym zawodem kata, zwłaszcza odkąd pierwszy egzekutor kraju Stefan Maciejewski, vel Alfred Kalt (śpiewał o nim Stanisław Grzesiuk w swojej słynnej piosence "Baj na Gnojnej", odświeżonej wraz z innym starowarszawskimi przebojami przez Muńka Staszczyka), w 1933 roku został zwolniony za nadużywanie alkoholu. Na krótko obowiązki po nim objął jego pomocnik Stanisław Wójcik, vel Artur Braun, ale i ten z podobnych przyczyn musiał odstąpić dobrze gratyfikowaną pracę swemu pomocnikowi o nazwisku Pałac. Po tej roszadzie posad powstał wakat pomocnika kata, o który rywalizowało tak wielu chętnych, że do Ministerstwa Sprawiedliwości "płynęła lawina podań", jak pisała "Śląska Gazeta Ludowa" nr 2 z 5 stycznia 1934 roku.
Czynniki rządowe postawiły jednak na doświadczenie i stałą posadę pomocnika kata z IX grupą zaszeregowania płacowego otrzymał niejaki Cukierski z Woli, który już w okresie "wzmożonej pracy" pomagał przy egzekucjach mistrzowi Braunowi. Stała państwowa pensja kata wynosiła 400 zł, a za wykonanie każdego wyroku dodatkowo wypłacano mu 100 zł. Dla porównania średnia płaca w latach trzydziestych XX wieku wynosiła w Polsce 200 zł, górnik średnio zarabiał 250 zł, a nauczyciel i robotnik 150 zł. Zamożność kata zależała więc od liczby wyroków śmierci i egzekucji, a te były coraz liczniejsze dzięki nad wyraz gorliwej pracy sądów doraźnych w II RP. Chętni do tak dobrze płatnej profesji ślepo wpatrzeni byli w Artura Brauna, który prowadził bardzo ekskluzywne życie i miał piękny dom zbudowany na zakupionej działce w okolicach Warszawy.

 

 

1

Komentarze

  • Stanik z Rybnika Rybnicko Szubienica 30 kwietnia 2015 21:25Jeszcze po wojnie stala ta szubienica ale nie na Diadzincu tylko przed prawem skrzydlem budynku ,ja jak bolech maly pytalem Ojca na co im tako wielko klopsztanga a Ojciec mi powiedzal ze to Szybienica i do dzisiaj mam ja przed oczami.Ale kogo tam wieszali to nie wiym ,bezmala Pilsucki tak sie wyzbywol niewygodnych??? przeciwnikow Korfanciokow co nie uciekli za granica.???

Dodaj komentarz