Zjawy miernikw w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Zjawy miernikw w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Czy to możliwe, że ekonom i miernik, którzy dopuścili się oszustw przy wydzielaniu działek do sprzedaży, a wprowadzili w błąd nawet geodetę, musieli po śmierci odpokutować za swoje grzeszne uczynki?

 

Każdego roku w czasie wakacji wybierałam się do młodszych sióstr mojej babci. Bardzo lubiłam te dwie stare kobiety, które wspólnie gospodarowały na swojej ojcowiźnie. Pewnego dnia pracowałyśmy z ciotkami na polu pod lasem aż do zmroku. Kiedy zaczęło szarzeć, obie zrobiły się nagle jakieś nerwowe i mimo że zostało nam do opielenia tylko kilka metrów, one pozbierały motyczki i szykowały się do odejścia. Tymczasem ja zaczęłam rozglądać się wokoło, rozmyślając o tym, co też mogło tak ogromnie przestraszyć moje cioteczne babki. I wtedy zauważyłam coś dziwnego: wzdłuż skraju lasu przesuwało się jakieś niewielkie światełko, a po chwili pojawiło się drugie, takie samo, które wyszło mu jakby naprzeciw!

– Cioteczki, co to takiego? – zapytałam, wskazując ręką owe osobliwe zjawisko.

– Nie patrz tam! To duch... – jęknęła ze łzami w oczach ciotka Marianna.

– Duch prawdziwy? I tak blisko? – zdziwiłam się, a nogi same zadygotały mi ze strachu. Moje pytania były czysto retoryczne, bo ciotki nie raczyły nawet na nie odpowiedzieć, tylko poganiały do powrotu. W efekcie dopiero w domu, po kolacji, usłyszałam, jak zaczęła się historia, która miała związek z całym tym zdarzeniem.

Kiedyś majątek w sąsiedniej miejscowości nazywał się Spalone, ale kiedy przeszedł w ręce hrabiego Atanazego, przemianowano go na Jeruzalem, podobno dlatego, że dobrze się w nim żyło. Dopiero syn jaśnie pana, młody hrabia Anzelm (był to lekkoduch, jakich mało!) narobił długów, nie potrafił ich spłacić, w konsekwencji majątek zlicytowano. Nowi właściciele postanowili część ziemi sprzedać miejscowym chłopom. Cena nie była wysoka więc, więc i chętnych do zakupu było sporo. Sprowadzono zatem geometrę z miasta i sprawę załatwiono stosunkowo szybko, ale po jakimś czasie kupców zaczęły nachodzić wątpliwości, czy ich aby nie oszukano.

Kiedy jednak poszli ze skargą do dworu, odesłano ich do geometry, a ten zaklinał się na wszystkie świętości, że wszystko podzielił uczciwie. Kilka lat później stary ekonom z Jeruzalem na łożu śmierci zeznał, że sam przekazywał miernikowi łapówki od bogatszych chłopów. Proceder polegał na tym, że w dzień razem z którymś z zainteresowanych stawiali kamienie graniczne tak, jak należało, zaś w nocy je wykopywali i przenosili w inne miejsce. W czasie szczególnie ciemnych nocy przyświecali sobie latarniami. Kiedy geometra się o tym wszystkim dowiedział, od razu zasłabł i w kilka dni później wybrał się do świętego Piotra, nie zdążywszy naprawić szkody.

A potem historia potoczyła się już swoim własnym torem. Od śmierci sprawców upłynęło zaledwie kilka miesięcy, kiedy ludzie we wsi zaczęli szeptać, że pod lasem pojawiają się dwa światełka i cała noc aż do świtu błądzą po polu. Pewnej nocy spotkał ich zawadiaka o imieniu Szymon, który sobotnie wieczory ogromnie lubił spędzać w karczmie w sąsiedniej miejscowości. Do domu wracał zwykle grubo po północy i często skracał sobie drogę, idąc wzdłuż dworskiego pola. Tak było i tym razem. Szymon przebył już prawie połowę drogi, kiedy zauważył, że kilka kroków od niego ni stąd, ni zowąd pojawili się dwaj starsi mężczyźni. Jeden z nich dźwigał w objęciach ciężki, granitowy kamień graniczny, a drugi przyświecał mu staromodną latarnią.

– Lepiej byście pomogli człowiekowi i poświecili na drogę, bo ciemno jakoś... – Szymon zagaił przymilnie.

Wtedy ten, który trzymał kamień, jęknął i upuścił ciężar na ziemię, a ten drugi ruszył w kierunku młodzieńca. Tak przeszli kilkaset kroków, potem jednak latarnik zatrzymał się, dając Szymonowi do zrozumienia, że zamierza wracać. Wtedy chłopak zaklął szpetnie. Z tego, co się potem z nim działo, młodzieniec niewiele pamiętał, bo nagle jakiś wir powietrzny porwał go i zaczął nim miotać na wszystkie strony, aż zupełnie stracił czucie. Obudziły go dopiero pierwsze promienie słońca. Gdy się ocknął, leżał z twarzą zanurzoną w sypkim śniegu, na szczycie największej zaspy, jaką nocna zawieja usypała koło jego własnego płotu.

Komentarze

Dodaj komentarz