Bartek w czasie wędrwki / Elżbieta Grymel
Bartek w czasie wędrwki / Elżbieta Grymel

 

Dzięki staremu sztukmistrzowi biedny chłopiec trafił pod jego dach farmaceuty i zaczął uczyć się aptekarskiego, a potem lekarskiego fachu. Nabył takiej wiedzy, że próbował wziąć się za bary nawet ze Śmiercią!

 

Dawno, dawno temu w pewnej wsi ukrytej w lasach mieszkała biedna wdowa, która miała tylko jednego syna o imieniu Bartek. Kiedy chłopiec skończył 12 lat, został wysłany w świat, żeby nauczyć się zawodu. Matka przygotowała mu węzełek z chlebem i jedną łataną koszuliną na zmianę, a usłużny sąsiad zawiózł go do najbliższego miasta, gdzie odbywał się jarmark. Wysadził nieboraka na rynku i kazał mu szukać majstra, który by go przyjął na praktykę. Bartek pokręcił się po placu, potem po bocznych uliczkach, ale nie trafił na żaden warsztat. W końcu zaczął rozpytywać mieszczan, ale oni tylko wzruszali ramionami i szli dalej. Było już prawie ciemno, kiedy nieborak dotarł na podwórko bednarza.

Majster był pijany i od razu zapytał, ile rodzice chłopca mogą płacić za naukę, kiedy się okazało, że nic, po prostu przegnał biedaka. Pierwszy raz Bartek miał spędzić noc pod gołym niebem, bo na nocleg w karczmie nie miał pieniędzy. Usiadł na progu jakiejś okazałej kamienicy stojącej w centrum miasteczka i wspomniał swój biedny, rodzinny dom, a po policzkach toczyły mu się łzy wielkie jak ziarna grochu. Akurat obok przechodził śmiesznie ubrany, starszy człowiek i zwrócił uwagę na zapłakanego chłopca. Był to wędrowny sztukmistrz i żongler. Jego nakryty budą wóz stał niedaleko, więc zabrał więc Bartka do siebie. Chłopiec przenocował na sianie składowanym w tyle wozu, a nazajutrz wczesnym rankiem ruszył ze swoim wybawcą w świat.

Przez całe lato jeździli po wsiach i miasteczkach, dając przedstawienia ku uciesze gawiedzi, a na zimę, jak co roku, sztukmistrz zajechał do swego przyjaciela aptekarza, który mieszkał niedaleko Krakowa. Okazałe domostwo farmaceuty Wojciecha stało pod lasem na zupełnym odludziu. Od najbliższego miasteczka, gdzie znajdowała się jego apteka, dzieliło je prawie półtorej mili. Kiedy aptekarz zobaczył Bartka, oniemiał z wrażenia, po chwili jednak się ocknął i oznajmił, że będzie nazywał chłopca Adamusem. Dobrze im się żyło w domku pod lasem we trzech. Przez całą zimę nigdzie się nie wybierali z obawy przed wilkami. Chłopiec pomagał starszym mężczyznom w domowych zajęciach, a niekiedy pracował wraz z aptekarzem w jego pracowni.

Stary Wojciech właśnie tam warzył i mieszał rozmaite mikstury, które następnie rozlewał do olbrzymich flasz z zielonego szkła i wynosił na strych, gdzie chłopcu nie wolno było wchodzić. Wieczorami siadywali we trójkę przy kuchennym piecu i słuchali opowieści sztukmistrza, który zjeździł spory kawał świata i z niejednego pieca chleba jadał, niejedno też widział. Ponieważ Bartek był bardzo pojętny, szybko nauczył się pisać i czytać, i całkiem nieźle radził sobie z łacińskimi nazwami leków. Dowiedział się też, że Adamus znaczy: diament! I tak minęła zima, a kiedy nastała wiosna, sztukmistrz wybrał się w drogę. Bartek z nim już jednak nie pojechał, bo aptekarz umyślił posłać go do szkół do samego Krakowa.

Chłopiec towarzyszył staremu przyjacielowi tylko do najbliższego miasteczka, gdzie miał dowieźć leki do apteki. W najwspanialszym sklepie na rynku siedziała jejmość Szafrańcowa, sprzedająca szlachetne wina, którymi handlował jej mąż, i właśnie specyfiki starego Wojciecha. Ucieszyła się nawet, że aptekarz znalazł sobie na starość pomocnika. Ponagliła też chłopca, żeby jak najprędzej wracał do domu, bo w okolicy Żabiego stawu straszy. Bartek tak bardzo przejął się jej opowieścią, że zdążył wrócić do domu jeszcze przed zmrokiem. To był jednak dopiero początek przygód naszego Bartka. O kolejnych napiszemy w drugim odcinku. Zdradzimy jedynie, że ich główną bohaterką stała się... Śmierć!

Komentarze

Dodaj komentarz