Śmierć siedząca na konarze wierzby / Elżbieta Grymel
Śmierć siedząca na konarze wierzby / Elżbieta Grymel

 

Dziś druga część opowieści o przygodach Bartka, którego mistrz farmaceutyczny postanowił wyuczyć na medyka.

 

Przez całe lato Bartek wkuwał łacińskie słówka, a wczesną jesienią pojechał z mistrzem Wojciechem do Krakowa, gdzie został przedstawiony jako jego syn Adamus. Po zdaniu egzaminów został studentem medycyny. O nic nie musiał się martwić, bowiem aptekarz opłacił mu bursę i wyżywienie u wdowy Poliwodziny. Miał tylko uczyć się jak najlepiej, żeby w ten sposób odwdzięczyć się swemu dobroczyńcy. Nowe życie bardzo mu się podobało, ale w głębi ducha ogromnie tęsknił za matką i rodzinną wsią. Gdy więc jeden z nowych kolegów powiedział, że wybiera się na odpust do Mogiły i że to całkiem niedaleko, Bartek przypomniał sobie, że często jeździł tam także jego sąsiad Bieda. Postanowił zatem też się wyprawić w nadziei, że go spotka i dowie się czegoś o rodzinie.

Wyruszył z Krakowa, kiedy było jeszcze ciemno. Był w kościele na sumie, potem pokręcił się trochę między straganami, ale nikogo znajomego nie spotkał. Po południu uznał, że pora wracać do Krakowa, udał się zatem przed karczmę, gdzie zaczął rozglądać się za kimś, kto zabrałby go na wóz. I wtedy nagle ktoś zawołał go po imieniu. Nie od razu zareagował, bo przecież był teraz Adamusem, ale w końcu odwrócił się i zobaczył gospodynię Pawelcową z córką. Kobiety powiedziały mu, że jego matka zmarła na wiosnę, a schedę po niej przejął stryj Bartka, który twierdził, że doszły go wieści o śmierci bratanka. Tak oto chłopak dowiedział się, że nie ma już po co wracać do swojej rodzinnej podgórskiej wioski.

W końcu po zdaniu ostatnich egzaminów ruszył piechotą do dworku swego dobroczyńcy, który teraz był jego domem. Droga była długa, więc miał dość czasu, żeby przemyśleć wszystkie zmiany, jakie zaszły w jego życiu. Przypomniał sobie też, że kiedy latem odwiedził starego Wojciecha, ten obiecał solennie, że przy najbliższym spotkaniu odkryje mu tajemnicę jego dziwnego imienia. Młody doktor nie chciał nocować w miasteczku i mimo zapadającego zmroku postanowił, że pójdzie dalej. Był już koło Żabiego Stawu, kiedy dobiegł jakiś skrzekliwy głos i poprosił go o pomoc.

Rozejrzał się wokół i dostrzegł, że na konarze rosochatej wierzby rosnącej tuż przy drodze siedziała siwa zgarbiona staruszka. Poprosiła go, by wziął ją na plecy i zaniósł do rozstajnych dróg. Młodzian bez szemrania spełnił życzenie kobiety. Staruszka nie była zbyt ciężka, ale miał dziwne uczucie, że jest bardzo koścista, bo coś ogromnie uwierało go w plecy. Na rozstaju babulka o dziwo zgrabnie zeskoczyła z jego grzbietu.

– Dzięki ci Bartku, doktorze! – powiedziała.

– Jestem Adamus! – zaprzeczył młody adept medycyny.

– Nie jesteś Adamusem, wiem to na pewno! Po nim płakali ojciec i matka... a kto będzie płakał po tobie? A zresztą, powiem otwarcie: Śmierć jestem i zawsze płacę swoje rachunki! Z tobą tak się umówię: kiedy będę stała w nogach chorego – lecz go, na pewno wyzdrowieje, ale kiedy stanę koło głowy, nie waż mi się wchodzić w drogę! A w domu czeka cię niespodzianka, choć nie musisz się spieszyć! Wiem, bo wieczorem tam byłam... – dodała.

Nim jednak świeżo upieczony lekarz zdążył o cokolwiek zapytać, wysoka postać Śmierci zniknęła mu sprzed oczu, zupełnie jakby jej nigdy tam nie było. Młodzian powlókł się więc do domu swojego mistrza, rozmyślając nad tym, co też mogły znaczyć dziwne słowa Śmierci.O tym, co one znaczyły, w kolejnym odcinku tej opowieści.

Komentarze

Dodaj komentarz