Jzef z raną w piersi w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Jzef z raną w piersi w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Wątek ukazywania się zmarłych żywym gościł już w tej rubryce. Tym razem wraca w opowieści o tym, jak brat przyszedł pożegnać się z siostrą – jak się okazało, kilka godzin po tym, jak śmiertelnie trafiła go jakaś zabłąkana kula.

 

Każdego roku w święto Matki Boskiej Zielnej, czyli 15 sierpnia (Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny), moi dziadkowie odwiedzali rodzinny dom babci w Jejkowicach. Na sierpniowe ceremonie odpustowe, obchodzone niezwykle uroczyście na terenach całej Polski, przyjeżdżały wtedy wszystkie dorosłe dzieci pradziadków, nawet te, które los rzucił gdzieś dalej od domu. Tak było jeszcze w czasach mojego wczesnego dzieciństwa (koniec lat 50.), choć pradziadkowie od dawna już nie żyli.

Historia, którą chcę tu opowiedzieć, wydarzyła się jednak w roku 1939. Żyła wtedy jeszcze moja prababka Paulina, ukochana przez dzieci mamulka, dlatego wszystkich bardzo ciągnęło do rodzinnego gniazda. I to niezależnie od tego, że w tamtych czasach dostać się z Żor do Jejkowic nie było tak prosto: najpierw jechało się pociągiem albo autobusem, który kursował bardzo rzadko i cena biletu była dość wysoka jak na możliwości finansowe moich dziadków. Potem z Rybnika do Jejkowic trzeba było przebyć piechotą aż osiem kilometrów dzielące te dwie miejscowości, a moi dziadkowie nie byli najmłodsi, dobiegali już przecież pięćdziesiątki.

Kilka lat później trakcja kolejowa została przedłużona do Suminy. Do Jejkowic było stamtąd bliżej niż z Rybnika, ale i tak trzeba było iść kawał drogi przez las. Niezamężne siostry babci, które wraz z matką gospodarowały na ojcowiźnie, przygotowały dobry obiad dla gości, a na podwieczorek upiekły kołocz z serem. Najmłodszy brat babci nie spróbował jednak nawet smakowitego podwieczorku, bo zaraz po obiedzie o pomoc poprosił go sąsiad, któremu niespodziewanie zaczęła cielić się krowa. Moi dziadkowie musieli już wyjść, żeby zdążyć na pociąg, a on jeszcze nie powrócił, więc się z nim nie pożegnali. Poprosili jednak, żeby go serdecznie od nich uściskać! Nawet nie przypuszczali, że nie zobaczą go już żywego.

Tymczasem minęły dwa tygodnie. Każdego dnia moja babcia wychodziła z domu na poranną mszę o godzinie szóstej, tak też było 1 września. W kościele czekał na wiernych ksiądz proboszcz. Oznajmił, że wybuchła wojna i ze względu na bliskość frontu msza św. się nie odbędzie, a potem poprosił parafian, żeby jak najszybciej udali się do swoich domów. Front istotnie posuwał się bardzo szybko i koło południa ostrzał się skończył, jednak ludzie nie opuszczali swoich domów, tylko czekali z niepokojem na dalszy ciąg wydarzeń.

Moja babcia bardzo się martwiła tą sytuacją, bo zdawała sobie sprawę, co z tego wszystkiego może wyniknąć, jako że była to już druga wojna w jej życiu. Pierwszą wojnę światową przeżyła wprawdzie jako nastolatka, ale doskonale była świadoma tego, co działo. Wieczorem owego 1 września nie potrafiła zasnąć i przez kilka godzin przewracała się w łóżku z boku na bok. Zdrzemnęła się dopiero około trzeciej nad ranem. Od razu przyśnił jej się najmłodszy brat. Wszedł cichutko do pokoju zajmowanego przez dziadków i skierował się prosto w stronę babci.

Szedł wolno, dziwnym sztywnym krokiem, jakby chodzenie sprawiało mu jakąś trudność. Ręka, która podał siostrze, była lodowato zimna, wtedy ona zauważyła, na jego piersi czerwoną plamę w kształcie kwiatu. Od razu domyśliła się, że brat przyszedł się z nią pożegnać. Nadarzyła się okazja, żeby dowiedzieć się czegoś więcej!

– Widziałeś ojca? – zapytała. Przez cały czas miała bowiem wyrzuty sumienia, że nie mogła towarzyszyć swojemu ukochanemu tacie w ostatniej drodze, ale akurat była wtedy w połogu i na pogrzeb nie pojechała.

– Nasz ojciec jest już za rzeką i chodzi po pięknym ogrodzie, ale mnie tam jeszcze nie wolno pójść! – odpowiedział brat, odwrócił się w stronę drzwi i jego postać po prostu rozpłynęła się w powietrzu.

Wtedy babcia zdała sobie sprawę, że jednak nie śpi. Potrząsnęła energicznie śpiącym obok dziadkiem, ale kiedy ten się rozbudził, nikogo już nie zobaczył. Do rana babcia trochę się uspokoiła i uznała, że był to jednak tylko zły sen, ale kiedy około południa przyjechali ubrani na czarno krewni z Jejkowic, całkowicie straciła nadzieję... Okazało się, że jej brata Józefa trafiła jakaś zabłąkana kula, kiedy wyszedł przed dom dwie godziny po tym, jak przetoczył się front!

Komentarze

Dodaj komentarz