Tajemniczego rowerzystę Krzysztof spotkał już blisko Wałbrzycha / Elżbieta Grymel
Tajemniczego rowerzystę Krzysztof spotkał już blisko Wałbrzycha / Elżbieta Grymel

 

Ledwo ucichły strzały drugiej wojny światowej, kobieta nagle wyjechała i słuch po niej zaginął. 14-letni syn wybrał się na poszukiwania matki, ale po drodze zaczęły spotykać go dziwne przygody. Dziś pierwsza część tej zdumiewającej opowieści.

 

Historię te poznałam stosunkowo niedawno, kiedy w celu uzupełnienia naszego rodowego drzewa genealogicznego nawiązałam kontakt z daleką kuzynką mieszkającą w Niemczech. Urodziła się ona w Gliwicach w latach trzydziestych ubiegłego wieku, a Krzysztof – bohater tej opowieści – był jej sąsiadem. Chłopak właściwie wychowywał się bez ojca, bo jego mama – Bronia popełniła życiowy błąd, zakochując się w niemieckim sztukmistrzu, który odwiedził jej rodzinne miasteczko. Franz von Teck nie był jednak hrabią, za którego się podawał, ale wyjątkowo zręcznym mistyfikatorem, oszustem i złodziejem. Nigdzie dłużej miejsca nie zagrzał, bo kiedy grunt zaczynał mu się palić pod nogami, znikał po prostu i zaczynał wszystko od nowa w zupełnie innym, dość odległym miejscu.

Tak też było i w Gliwicach. Przez jakiś czas rzekomy hrabia występował w miejscowych restauracjach jako magik i w tym mieście zostawił też swoją ciężarną konkubinę. Podobno przysyłał pieniądze dla syna, jednak czynił to dość nieregularnie, ale dzięki pomocy sąsiadów Bronia znalazła pracę u bogatej rodziny i radziła sobie całkiem nieźle. Niedługo potem ściągnęła do Gliwic swoją owdowiałą siostrę Agnieszkę z dziećmi i załatwiła jej pracę kucharki u swego chlebodawcy. W czasie drugiej wojny światowej obie kobiety żyły podobnie jak inni mieszkańcy tego przygranicznego miasta, ale problem pojawił się pod koniec działań wojennych.

Dlaczego? Ano dlatego, że większość ludzi wyjechała lub po prostu uciekła do krewnych w innych częściach Niemiec, ale dwie siostry nie miały tam nikogo, więc pozostały na miejscu. Broni pomogło polskie nazwisko, bo już we wrześniu 1945 roku została zatrudniona w polskiej szwalni, którą właśnie otwarto w mieście. Krótko przed świętami Bożego Narodzeniem odwiedził ją jakiś starszy mężczyzna powracający z Dolnego Śląska. O czym rozmawiali, jej siostra Agnieszka nie słyszała, ale domyślała się, że mógł on przynieść jakieś wieści od Franza, bo Bronia nagle poweselała.

Tuż po Nowym Roku natomiast oznajmiła siostrze, że musi wyjechać na kilka dni i poleciła ją na zastępstwo w szwalni. Zostawiła też pod jej opieką czternastoletniego wtedy Krzysztofa. Niestety Bronia wyjechała i wszelki ślad po niej zaginął, bo nikomu (nawet Agnieszce!) nie powiedziała, dokąd się udaje. Kilka tygodni później jej syn podsłuchał rozmowę dwóch starszych sąsiadek, które wyraziły przypuszczenie, że Bronia mogła udać się do Franza, który obecnie mieszkał w okolicy Wałbrzycha. Po naradzie z ciotką Krzysztof postanowił wybrać się na poszukiwanie matki.

Z różnych względów postanowił jednak skorzystać z komunikacji nie publicznej, tylko prywatnej. Wiedział, że w jednej z piwnic sąsiedniego budynku rodzice jego kolegi zamurowali stary rower. Udało mu się go wydobyć pod osłoną nocy, wyczyścić i doprowadzić do porządku na tyle, że następnego dnia chłopiec wyjechał na nim do Opola. Tam mieszkali krewni jego matki, więc Krzysztof mógł się u nich zatrzymać i wysłać informację ciotce, jak przebiegł mu pierwszy etap jego podróży. Do Opola dotarł po pięciu dniach i po dwudniowym odpoczynku ruszył w dalszą drogę. Po następnych trzech tygodniach był już prawie u celu.

Do podwałbrzyskiego miasteczka pozostało mu tylko kilka kilometrów. Tu dołączył do niego kolejny rowerzysta. Był to starszy elegancki pan, niestety, potem ludzie powiedzieli Krzysztofowi, że wyglądał zupełnie jak jego zmarły ojciec, w dodatku widywano go, jak jechał na rowerze bez kół. Krąg tajemnic robił się coraz większy. O tym jednak, jak przebiegały kolejne etapy podróży chłopca i co się potem działo, dowiecie się, drodzy Czytelnicy, za tydzień.

Komentarze

Dodaj komentarz