Cesarz Wilhelm II o mało nie zginął o ciosu siekierą / Archiwum
Cesarz Wilhelm II o mało nie zginął o ciosu siekierą / Archiwum

 

Mało kto wie, skąd wzięło się powiedzenie kraść jak księdzu czy wyskoczył jak Filip z Konopi. A kto słyszał, że w psychiatryku resztę życia spędziła kobieta, która chciała zabić siekierą samego cesarza Prus?!

 

Do końca XV wieku praktykowano na Śląsku dziwny zwyczaj grabieży mienia po zmarłym plebanie. Już na wieść o jego śmiertelnej chorobie parafianie jak sępy gromadzili się wokół fary i całymi dniami wyczekiwali, aż przejdzie do wieczności. Gdy wyzionął ducha, jeden przez drugiego wpadali na plebanię i wyrywali sobie wszystko, co mogli pochwycić. Brali, co popadło i miało jakąkolwiek wartość, a po złupieniu całego obejścia pozostawiali po sobie ogromny rozgardiasz... i mary ze zmarłym pośród ogołoconych ścian.

 

Surowe kary

 

Z tego właśnie obyczaju wywodzi się etymologia używanego w regionie śląskim powiedzenia "kraść jak po księdzu". Król Maciej Korwin (1443-1490, władca od 1458) zakazał tych praktyk rozporządzeniem, które egzekwowano przy pomocy najcięższych kar cielesnych. Jeszcze dalej posunął się biskup wrocławski Rudolf von Rüedesheim (około 1402-1482, biskup od 1468), który w 1473 roku na synodzie we Wrocławiu rzucił klątwę kościelną na zbrodniarzy dopuszczających się tak haniebnych występków. Kary te skutecznie pohamowały zwolenników ohydnego obyczaju, chociaż niektórzy opierali się twierdząc, że w diecezji wrocławskiej zwyczaj jest wszędzie znany i praktykowany od niepamiętnych czasów, więc nie należy go tak łatwo wyrzucać z szeregu tradycji śląskich.

Równie ciekawą genezę ma powiedzenie "jak Filip z Konopi", które nawiązuje do historycznej postaci pana Filipa z Konopi. Ten dzielny rycerz przez 40 lat brał udział w wyprawach i bitwach przeciwko hordom Tatarów i innym wrogom Polski, najpierw w służbie Kazimierza IV Jagiellończyka (1427-1492, król od 1440), potem Jana I Olbrachta (1459-1501, król od 1492) i Aleksandra Jagiellończyka (1461-1506, król od 1501). W końcu ze względu na podeszły już wiek i znaczny uszczerbek na zdrowiu po licznych ranach, jako zasłużony weteran osiadł w swoim majątku i zajął się sprawami publicznymi.

 

Filip z Konopi

 

Kiedy więc za czasów Zygmunta II Augusta (1520-1572, król od 1530) zwołano sejmik ziemski w Piotrkowie, wziął w nim również udział nasz bohater. Stary wiarus, który większość życia spędził w obozach wojskowych, wprawiony głównie w fechtunku, wcale jednak nie zważał na toczące się tematy ognistych dysput. Kiedy zatem pozwolono mu zabrać głos, zaczął całkiem o czym innym mowę wygłaszać. Wśród obradujących wywołało to żenującą wesołość i śmiech. – Któż tam taki się wyrwał? – krzyknął któryś z obradujących ziemian. – To pan Filip z Konopi! – odkrzyknęli inni. Odtąd do dziś przy każdym niedorzecznie wypowiedzianym słowie lub zdaniu mówi się, że "wyrwał się jak Filip z Konopi".

Nieprawdopodobna historia wiąże się z Antonim Neugebauerem (1810-1881) urodził się w Troplowicach pod Głubczycami i był synem kościelnego. Po ukończeniu seminarium w Głogówku w 1828 roku został nauczycielem w szkole Grobnikach koło Głubczyc, gdzie przepracował 50 lat i tam też umarł. Był pracowity i oszczędny, za odkładane pieniądze zakupił kawał ziemi uprawnej, który po jakimś czasie sprzedał i zarobił na tym ponad 400 talarów. W roku 1866 podwyższył ten kapitał do 1 200 talarów i w dość oryginalny sposób przeznaczył całą kwotę na cele dobroczynne. Kapitał ten ulokował bowiem w państwowych papierach wartościowych z czteroprocentowymi odsetkami i powierzył go w całości rejencji opolskiej, która pod osobliwymi warunkami miała być gwarantem wykonania jego ostatniej woli.

 

Fundacja z księżyca

 

Mianowicie nauczyciel obliczył, że po 360 latach kapitał wraz z odsetkami urośnie do miliona marek, którą to sumę rejencja miała ulokować w oprocentowanych papierach na dalsze 391 lat. Po upływie tego czasu (czyli w roku 2617) cały ten majątek miała przeznaczyć na: budowę w Grobnikach szkoły sześcioklasowej, nowego kościoła, sierocińca, szpitala, apteki (z urzędującym tam lekarzem dla ubogich), zatrudnienie ośmiu nocnych stróżów i pisarza gminnego. W każdej wiosce powiatu głubczyckiego rejencja miała wybudować kościół i szkołę, a w każdej ubogiej miejscowości na Śląsku i w Rzeszy niemieckiej kościół, szkołę i szpital, dla protestantów 12 zborów, zaś dla Żydów dwie szkoły. Rejencja opolska z całą powagą podeszła do powierzonego zadania i fundacja Neugebauera dzięki odsetkom sukcesywnie rosła aż do końca pierwszej wojny światowej (rok 1918), potem uległa inflacji i przepadła.

Nieco inna sprawa zaistniała w małej miejscowości Jas we Francji, należącej obecnie do regionu Rodan – Alpy w departamencie Loara i liczącej aktualnie zaledwie 150 osób. Zmarły tam latem 1888 roku obywatel o nazwisku Maynard pozostawił po sobie osobliwy testament o następującej treści: "Mając na względzie, iż krewni, których pozostawiam, żywią dla mnie bardzo umiarkowane uczucia, że zatem szczątki moje śmiertelne byłyby pozostawione przez nich w zaniedbaniu; mając dalej na względzie, iż ponosiłem wiele trudów i przykrości dla zdobycia tej małej fortunki, jaką pozostawiam, sądzę, iż będzie słusznym, gdy obrócę ją na zabezpieczenie moich zwłok. W tym celu leguję moim szczątkom śmiertelnym posiadłość Jas i zastrzegam, aby pozostawiono w niej wszystko w takim stanie, w jakim się będzie znajdowało w chwili mojej śmierci" – napisał przed śmiercią.

 

Testament dla... zwłok

 

"W domu, zamieszkałym przeze mnie, ma być złożona trumna z moim ciałem, na drzwiach wchodowych pragnę mieć przybitą marmurową płytę z datą urodzenia i śmierci. Pragnąc zapewnić tym rozporządzeniom wieczystą trwałość, polecam egzekutorowi mojego testamentu, aby utworzył z powierzonego kapitału dwóch tysięcy franków rentę na utrzymanie posiadłości i znajdujących się w niej zabudowań. Obliguję go również, aby ubezpieczył wyżej wymienioną posiadłość na sumę 20 tysięcy franków i zachował takąż sumę dla potrzebnych z biegiem lat reperacji. Dom i przyległe grunta mają pozostać wieczystą własnością moich zwłok i nikt nie będzie miał prawa wynajmować onych lub sprzedać." Sukcesor nieboszczyka złożył testament w sądzie w celu jego rozpatrzenia i uprawomocnienia. Sąd jednak ten ekscentryczny zapis unieważnił, motywując to paragrafem kodeksu cywilnego, iż nie wolno czynić zapisów na rzecz osób nie istniejących fizycznie ani prawnie.

Inna historia zatoczyła koło w lipcu 1906 roku, gdy pod katowskim toporem spadły w Poznaniu głowy dwóch żołnierzy, którzy w celach rabunkowych na drodze publicznej napadli spokojnych obywateli – ojca zabili, a syna okaleczyli na całe życie. Obaj skazani zostali na ścięcie, a cesarz Wilhelm II (1859-1941, władca od 1888) nie skorzystał z prawa łaski. Egzekucję wykonał kat Lorenz Schwietz (1850-1925) z Wrocławia wraz z trzema pomocnikami, którzy z wielkim doświadczeniem przygotowali wpierw szafot w postaci długiej ławy z rzemieniami do przytwierdzenia skazańca. Na jednym końcu ławy umieszczony był pień u dołu szeroki, a górą wąski z wydrążeniem odpowiadającym wielkości głowy. Wszystkie narzędzia potrzebne do egzekucji były koloru czerwonego.

 

Publiczna egzekucja

 

Przy szafocie ustawiono stolik nakryty zielonym suknem, na którym leżał wykonany ze srebrnej stali katowski topór o wadze 13 funtów (6,5 kg). Obok ubrany we frak, cylinder i białe rękawiczki oczekiwał skazańców sam mistrz – kat. Przy reprezentacyjnym stole zasiadali sędziowie, wojskowi i urzędnicy cywilni, za nimi stało około 60 osób przypatrujących się egzekucji. Po odczytaniu przez prokuratora decyzji sądu pomocnicy odpowiednio przytwierdzili skazańca do szafotu i wtedy w oka mgnieniu ostrze topora tak silnie uderzyło, że wbiło się na kilka cali w pień. Po ścięciu drugiego skazańca kat zameldował, że sprawiedliwości stało się zadość. Na jego stylisku po każdej egzekucji Schwietz uwieczniał nazwisko straconego i datę wykonania wyroku, dwóch ostatnich umieścił na 51 i 52 pozycji.

Egzekucja wzbudziła wielkie zainteresowanie katowską profesją. Dodajmy, że Lorenz Schwietz był następcą mistrza Reindla z Magdeburga, który w latach 1874-1890 wykonał 196 wyroków przez ścięcie toporem. Mistrz Schwietz porzucił zawód rzeźnika i jako królewski kat Prus w latach 1900-1914 ściął 120 osób. Za wykonanie egzekucji w Poznaniu wystawił rachunek na 478 marek. Od ścięcia jednej głowy brał 100 marek. Każdy z pomocników kata otrzymywał dziennie 20 marek diety, ale ponieważ musiał już dzień wcześniej być na miejscu egzekucji pobierał należność za dwa dni. To samo wynagrodzenie pobierał także kat, prócz wspomnianych 100 marek. Ponadto katowi i jego asystentom należały się darmowe noclegi i zwrot kosztów podróży koleją w przedziałach trzeciej klasy oraz rekompensata pieniężna za koszty transportu, ustawienia i czyszczenia narzędzi katowskich.

 

Z siekierą na cesarza

 

Cesarz Wilhelma II, w czasach którego to wszystko się działo, sam o mało nie zginął od ciosu siekierą z rąk niezrównoważonej kobiety. Stało się to w piękny słoneczny dzień 16 czerwca 1900 roku we Wrocławiu. Cesarz w towarzystwie arcyksięcia von Meiningen przejeżdżał powozem ulicą Ogrodową. Nagle ze szpaleru tłumu wybiegła kobieta, przedarła się przez kordon ochrony, zbliżyła do powozu i błyskawicznie wydobyła spod płaszcza siekierę, którą usiłowała ugodzić cesarza. Pierwszy cios chybił i ostrze z wielką siłą wbiło się w oparcie siedzenia, kiedy kobieta zamachnęła się po raz drugi, została obezwładniona przez policjanta.

Dochodzenie wykazało, że była to Selma Schnapkowa (1859-1932), która cierpiała na manię prześladowczą. Po przesłuchaniach umieszczono ją w więzieniu w Tarnowskich Górach, a następnie przewieziono ją do Zakładu dla Umysłowo Chorych w Rybniku. Dokładna analiza osobowości Schnapkowej wykazała, że już w 1895 roku lekarze stwierdzili u niej chorobę psychiczną. Nieszczęsna kobieta wmawiała sobie niezwykłe bogactwo, które lokowała w urojonych instytucjach dobroczynnych. Ponadto chciała wprowadzić w czyn wiele innych pomysłów powstałych w jej chorym umyśle. Często zwierzała się z tych realnych w jej mniemaniu urojeń pewnemu znajomemu restauratorowi, który widząc kobietę chorą, uspokajał ją i obiecał porozmawiać o jej planach z samym cesarzem.

 

Obłędna desperacja

 

Powiedział to na odczepne, ale ona potraktowała poważnie. A kiedy cesarz długo nie odpowiadał, uroiła sobie, że jest śledzona i monarcha chce się jej pozbyć. W obłędnej desperacji postanowiła zaatakować pierwsza i na wieść o wizycie cesarza we Wrocławiu kupiła siekierę, wmieszała się w tłum i oczekiwała przy ulicy Ogrodowej na jego przejazd. W rybnickim zakładzie dla umysłowo chorych Selma Schnapkowa przybywała 32 lata. Po kilku latach pobytu wyciszyła się na tyle, że przeniesiono ją na oddział dla pacjentów nieszkodliwych, gdzie w warunkach większej swobody spędziła resztę życia. Zmarła 3 czerwca 1932 roku w wieku 73 lat.

Komentarze

Dodaj komentarz