Stare lustra wiszące na podestach od małego intrygowały Malwinę / Elżbieta Grymel
Stare lustra wiszące na podestach od małego intrygowały Malwinę / Elżbieta Grymel

 

Niegdyś ludzie bali się przedmiotu, w którym można zobaczyć swoje odbicie w przekonaniu, że można tam ujrzeć zobaczyć niewidzialne, ale także swoją lub cudzą przyszłość. Czy bali się słusznie?

 

Na początku lat 80. bywałam często w Katowicach. Tamtego dnia powrót wypadł mi w godzinach szczytu. Podróżnych było tak wielu, że nie dostałam się do drugiego już z kolei autobusu. Postanowiłam więc, że powrót do domu odłożę na godziny wieczorne i skorzystam z okazji, żeby odwiedzić moją znajomą, panią Zosię, która mieszkała niedaleko dworca w starej przedwojennej kamienicy. Niestety, przyszłam trochę nie w porę, bo świętowano właśnie imieniny gospodyni, jako że kilka dni wcześniej było św. Zofii. Choć jednak nie byłam spodziewanym gościem, solenizantka bardzo się ucieszyła się na mój widok.

Od razu przedstawiła mnie swojej krewniaczce, pani Malwinie, mówiąc przy tym, że to ja jestem autorką obrazu, który wisi w salonie. Moja nowa znajoma zdawała się być nieco starsza od moich rodziców, ale mimo sporej różnicy wieku szybko znalazłyśmy wspólny język. Starsza pani była bowiem kopalnią wiedzy z zakresu historii sztuki. Okazało się, że jej dziadek był znanym kolekcjonerem i wiele wnuczkę nauczył. Rodzina pani Malwiny wywodziła się spod Wilna. Pochodzili oni ze sfery ziemiańskiej, ale po pierwszej wojnie światowej wyjechali z rodzinnego majątku i zamieszkali w centrum Warszawy.

Dziadek, z zawodu adwokat, zajmował z rodziną duże dwupoziomowe mieszkanie, którego integralną część stanowiły prowadzące na piętro schody, wyłożone czarnym dębowym drewnem. Miały one aż trzy podesty i na każdym z nich wisiało stare, srebrne lustro zwane weneckim. Były to jedyne rodzinne skarby, jakie dziadek pani Malwiny przywiózł z podwileńskiego majątku, dlatego szczególnie o nie dbał. Kiedy moja rozmówczyni była mała dziewczynką, chciała sprawdzić, czy te przedmioty, które znajdują się na ścianie obok podestów, to naprawdę są lustra.

Wisiały one jednak na tyle wysoko, że bez wchodzenia na krzesło nie mogła się w nich przejrzeć, dlatego kiedyś poprosiła gosposię dziadków, Anielkę, żeby ją podniosła. Panna Anielka chętnie spełniła prośbę dziecka, ale zaraz je ostrzegła: – Niech tylko panienka się za mocno nie wpatruje w to lustro, bo jeszcze coś może się panience ukazać!

– Powiedz, co takiego? Coś chyba o tym wiesz ? – rozgorączkowała się dziewczynka.

Gosposia w mig zorientowała się, że powiedziała za dużo, dodała więc pojednawczo:

– Ja tam nic nie wiem, tak tylko powiedziałam... bo ludzie mówią, że czasem niesfornym panienkom w lustrach pokazuje się czarownica... – wyjaśniała Anielka.

Wtedy małej Malwince wystarczyła taka odpowiedź gosposi, bo całkowicie zaspokoiła jej dziecięcą ciekawość poznania otaczającego ją świata,. Inna sprawa, że odbicie w starym lustrze było zamglone i rozmyte, więc wcale dziewczynce się nie spodobało, dlatego straciła zainteresowanie starymi lustrami wiszącymi na schodach. To był jednak dopiero początek jej przygody z lustrami weneckimi. Podejrzenie, że są one jakieś szczególne i kryją w sobie jakąś zagadkę, powróciło po dłuższym czasie, kiedy Malwina chodziła już do żeńskiego gimnazjum. O tym jednak i o innych tajemnicach starych weneckich luster napiszę za tydzień, zapraszam więc do lektury!

Skąd się wzięło lustro
Lustro to przedmiot użytkowy, który był znany już w starożytnym Egipcie, potem przez całe wieki uchodził za przedmiot zbytki i luksusu. Ludzie nie znali wtedy jeszcze praw optyki i lustro odbijające obraz osoby, która przed nim stała, przejmowało ich lękiem. Podświadomość podpowiadała bowiem, że być może w lustrze można zobaczyć byty, których nie widzimy w normalnych warunkach, a więc duchy, demony i inne straszliwe zjawy, a także swoją lub cudzą przyszłość. Dodam, że weneckie lustra opisane w mojej opowieści nie mają nic wspólnego, (poza nazwą) z tzw. lustrami weneckimi używanymi obecnie m. in. przez policję, gdzie osoby znajdujące się po ciemnej stronie mogą obserwować zgromadzonych w oświetlonym pokoju za lustrzaną szybą, zaś osoby w jasnym pokoju w ogóle nie widzą swoich obserwatorów. Być może lustrami weneckimi posługiwali się też polscy czarodzieje Twardowski i Sędziwój, o których napiszę w materiale uzupełniającym.

 

 

Komentarze

Dodaj komentarz