Hania i Paweł nawet na ślubnym zdjęciu zionęli ogniem! / Archiwum
Hania i Paweł nawet na ślubnym zdjęciu zionęli ogniem! / Archiwum

 

Hanna Łogasz, pielęgniarka z psychiatryka, od ponad dziesięciu lat tańczy z ogniem. Dzisiaj, razem z mężem i grupą przyjaciół, prowadzi Bractwo Ognia Spaleni.

 

Wszystko zaczęło się w 2006 roku. Kolega z drużyny harcerskiej był na festiwalu sztuki ulicznej. Tam poznał chłopaka, który tańczył z ogniem.– Kiedy wrócił, powiedział nam: to jest fajne, pokażę wam – wspomina Hania. Na początku podeszli do tematu sceptycznie, ale były wakacje, więc postanowili spróbować. Pod koniec lata w Boguszowicach, w "ich" dzielnicy, był festyn farski. To tam zadebiutowali. – Publiczność odebrała nas bardzo dobrze. Rodzina i przyjaciele mówili, że to był taki efekt "wow", że ludzie jeszcze czegoś takiego nie widzieli – opowiada Hania.

Stwierdzili, że warto działać dalej. Sami przygotowywali poiki, z którymi tańczyli. Zwijali szmaty z prześcieradeł, zaczepiali na łańcuchy, moczyli w nafcie. Po każdym występie były do wyrzucenia. Kiedy pojawiły się pieniądze za występy, zaczęli kompletować profesjonalne akcesoria. Dzisiaj mają sprzęt z kevlaru, czyli materiału niepalnego, z którego robi się żagle czy kamizelki kuloodporne. – Kevlar, nawinięty na wachlarze czy na kije, przed pokazem moczy się w nafcie. Kiedyś wykorzystywaliśmy rozpałkę do grilla, obecnie stosujemy naftę świetlną na bazie parafiny. Poiki palą się w czasie tańca gdzieś przez dziesięć minut – opisuje Hania.

Na początku występowali w chustach na głowach z obawy głównie o włosy. Potem uznali, że co ma się stać, to i tak się stanie. Nie występują natomiast w pomieszczeniach zamkniętych, w halach. – Przez te lata oswoiliśmy się z ogniem. Trzeba jednak zachować ostrożność, bo ogień to żywioł. Mamy do niego szacunek i wiemy, jak z nim postępować. On odwdzięcza się. Zdarzały się nam tylko drobne poparzenia – zapewnia rybniczanka. Jak wspomina, niegdyś brali niemal każde zlecenia, najczęściej wesela. Teraz wybierają bardziej prestiżowe imprezy, jeżdżą też na festiwale i konkursy, żeby podpatrywać lepszych.

– Wystąpiliśmy na otwarciu Igrzysk Polonijnych, teraz szykujemy pokaz na Światowe Dni Młodzieży w Rybniku – mówi Hania. Miejsce prób się nie zmieniło, to ogród na probostwie w Boguszowicach. – W ramach wdzięczności co roku występujemy na festynie farskim, nie biorąc za to ani grosza – mówi rybniczanka. Zaczynali w sześć osób. Ze starego składu zostały cztery. Część odeszła z powodów zawodowych, ale dokooptowali nowe. Obecnie w bractwie jest dziesięć osób. Hani udaje się godzić pasję z życiem prywatnym i zawodowym. Na pewno ułatwia to, że mąż Paweł również tańczy, jest menedżerem grupy, ustala terminy występów. Hania tańczy i zajmuje się montażem muzyki, szyje też część strojów.

W szpitalu wszyscy wiedzą, że Hania tańczy. – Na początku koleżanki podpytywały, co robię, bo taniec z ogniem był nieznany. Pytały, czy się nie boję. Teraz przychodzą na nasze pokazy. Kiedyś wystąpiliśmy nawet w parku na terenie psychiatryka, dla pacjentów – opowiada Hania. Przerywała taniec jedynie w czasie ciąż. – Ale na początku pierwszej zdarzało mi się występować. Na dwa tygodnie przed porodem byłam jeszcze na występie jako techniczna – mówi. Ma dwóch wspaniałych chłopców, dwuletniego Dawida i trzymiesięcznego Kamila. Starszy syn jest zakochany w tym, co robią rodzice.

– Gdy oglądał filmiki z naszych występów, chciał kręcić swoimi poiczkami. Więc zawinęłam skarpetki w kulkę, dołączyłam sznureczki i ma swoje poiki. Teraz opowiada: kręcę jak tatuś albo: kręcę jak mamusia. Co weźmie do ręki, tym kręci – śmieje się Hania. I ona, i jej mąż marzą o tym, by Dawid wystąpił razem z bractwem, ze specjalnym oświetleniem ledowym. Na ogień jest jeszcze za mały. Okazją będzie najprawdopodobniej wrześniowa impreza z okazji 10-lecia grupy, szykowana w Rybniku. – Może syn kiedyś będzie kontynuował nasze dzieło – zastanawia się rybniczanka.

Najmłodszy tancerz, wprowadzony w tajniki tej sztuki, miał 16 lat. – Przez kilka miesięcy jeździł z nami jako techniczny. Rozpalał ogień, przygotowywał rekwizyty. Najpierw musieliśmy przekonać się, że radzi sobie ze sprzętem bez ognia – wyjaśnia Hania.

Rybniczanka z ikrą
Hania wygrała miejski konkurs "Rybniczanka z ikrą". Zgłosił ją mąż Paweł. – Na początku nie chciałam się zgodzić, jestem nieśmiała, uważałam, że tam zgłoszą się kobiety, które prowadzą stowarzyszenia, firmy, działają na rzecz niepełnosprawnych. Paweł tłumaczył, że nikt w Rybniku, prócz nas w bractwie, nie ma takiej pasji, że jestem jedyną kobietą w grupie, która dodatkowo pracuje i wychowuje dwójkę dzieci. No i namówił mnie – opowiada Hania.
Niecodzienna pasja została doceniona. Hania popłakała się, kiedy dowiedziała się, że wygrała. – Po cichutku liczyłam na jakieś wyróżnienie lub dyplom za uczestnictwo – mówi. W nagrodę dostała m.in. karnety na siłownię oraz zaproszenia na koncerty i sesję zdjęciową. – Nagrody są trafione idealnie, bo właśnie pracuję nad swoją sylwetką po ciąży. A koncerty będą urozmaiceniem, to nowość w moim dniu – śmieje się Hania. Na zdjęcia wybierze się tylko z mężem, bo z dziećmi miała sesję i noworodkową, i ciążową.

 

 

Komentarze

Dodaj komentarz