Maria Ochojska / Ireneusz Stajer
Maria Ochojska / Ireneusz Stajer

 

Sama doczekała się jednej córki. Wraz z mężem wychowała jednak siedmioro dzieci: troje swojej siostry i troje swojego brata. 

 

W lipcu Maria Ochojska z Chwałowic skończy 105 lat. Przeżyła dwie wojny światowe, Hitlera i komunizm. To jedna z najstarszych mieszkanek naszego regionu, która na dodatek cieszy się dobrym zdrowiem i samopoczuciem. Samodzielnie wciąż chodzi po swoim pokoju i bez czyjejkolwiek pomocy idzie do łazienki. Imponuje doskonałą pamięcią. Problem ma tylko ze słuchem. – Jeszcze po 90. urodzinach babcia pracowała na polu i pomagała w gospodarstwie sąsiadom. Zajmowała się ogrodem. Pamiętam, jak nie tak dawno zryła łopatą kawał ziemi, a mnie kazała siać trawę. Robiła to lepiej od młodych. Ludzie dziwowali się, że chłop w sile wieku sypie trawę, a stara kobieta macha łopatą. Kopała, sadziła i przesadzała rośliny, myła okna. Taka była silna – uśmiecha się wnuk Hubert Holona, z którym mieszka nestorka.

Maria Ochojska z domu Glawatty życie miała ciężkie, ale i piękne. Urodziła się 8 lipca w Chwałowicach Brzezinach. Ojciec Paweł pracował jako ślusarz w kopalni Donnersmarckggrube (dziś Chwałowice), mama zajmowała się domem. Pani Maria miała trzy siostry i dwóch braci. – W dzieciństwie było biednie. Do szkoły chodziliśmy boso, a zimą w drewniakach. Każdy miał tylko jedne buty, które wkładaliśmy do kościoła i na inne uroczystości – wspomina staruszka. Rodzice uprawiali 10,5 morgi pola. Siali żyto i sadzili ziemniaki. W żniwa dzieci wiozły zboże na wózku do młyna w Rybniku, obok nich szła matka. - Najtrudniej było uciągnąć wózek pod górkę – przyznaje pani Maria. Z żytniej mąki wypiekano w domu chleb. – Nie głodowaliśmy. Po zabiciu świnki czy gęsi było mięso – dodaje chwałowiczanka.

Swojego przyszłego męża Hermana Ochojskiego poznała na weselu siostry. Cztery miesiące później sama stanęła na ślubnym kobiercu. – Żyliśmy bardzo dobrze. Chłop był robotny. Wybudowaliśmy dwa domy. Pierwszy stanął w Brzezinach, niestety w rejonie szkód górniczych – opowiada pani Maria. Po 13 latach piwnice zalała woda. Nie pomogło zainstalowanie pomp. Trzeba było rozebrać ładny piętrowy dom. – Dziadkowie bardzo ubolewali nad tym. Babcia sama wypaliła we własnoręcznie zrobionym piecu 32 tysięcy cegieł. Glinę wybierała z ziemi, a gotowe cegły przenosiła kilkaset metrów na plac budowy – dopowiada wnuk. Drugi dom wznieśli na zakupionej przez siebie działce przy ulicy Ogrodowej na początku lat 70. Niestety, w 1976 roku zmarł Herman.

Ochojscy doczekali się jednej córki, Joanny. Mieli jednak siedmioro dzieci, bo prócz niej wychowali sześcioro siostry i brata pani Marii. Dramat rozegrał się tuż po wojnie. Siostra Marta Moczała wyszła na spacer z dwoma synami, młodszego miała w wózku. Nagle zatrzymał się obok nich samochód. Ludzie z auta krzyczeli, że jest Giermanką (Niemką) i wciągnęli ją razem z dziećmi do środka. Zostali wywiezieni do okupowanej przez Rosjan części Niemiec. – Jacy z nas byli Giermańcy, wszyscy byliśmy Ślązakami. Po zatrzymaniu siostry udałam się do lagru w Ligocie, gdzie komuniści przetrzymywali naszych ludzi. Nie zdążyłam, bo chwilę wcześniej wywieźli ich do Niemiec – zaznacza pani Maria.

–W domu zostało troje dzieci Marty. Po pięciu latach wrócił do Chwałowic z radzieckiej niewoli ich ojciec. Chciał się zgłosić w urzędzie. Wybiłam mu to z głowy, bo władze represjonowały wielu Ślązaków, byłych niemieckich żołnierzy. Kazałam mu iść do komendanta milicji, któremu pomagałam podczas okupacji. Zanosiłam mu żywność z Chwałowic do budynku przy ulicy Raciborskiej, gdzie ukrywał się przed Niemcami. Odwdzięczył się, bo pomógł szwagrowi w przedostaniu się do żony. Przez Godów i Czechy dotarł do Niemiec – podkreśla nestorka. Następnie do Moczałów dołączyło dwoje ich dzieci. Rodzinę spotkała tragedia. W wypadku samochodowym zginęła 20-letnia córka, która miała wyjść za mąż za niemieckiego fabrykanta. Jedną z dziewczynek Marty wychowała pani Maria. Wzięła ją, jak miała półtora roczku. Dziewczyna wyszła za mąż w wieku 22 lat. Mieszka dziś w sąsiedztwie.

Najmłodsza siostra Marii, Klara, również przeżyła dramat. Po czterech latach małżeństwa została bardzo młodą wdową. Mąż zmarł w wieku zaledwie 24 lub 25 lat na wyrostek robaczkowy. Mieli dwoje dzieci. Później wyszła drugi raz za mąż za mężczyznę, który przestał pić dla niej. – Nie tknął nawet piwa i bardzo kochał swoich pasierbów. W czasie wojny Niemcy wzięli go do Wehrmachtu, walczył na froncie wschodnim. Kiedyś przyjechał do domu na krótki urlop. Wrócił na front i po tygodniu siostra otrzymała wiadomość o jego śmierci – mówi babcia Maria. Klara zmarła w wieku 94 lat

Pani Maria nie narzeka na życie. Dopisywało jej zdrowie. Przez minione ponad 104 lata była tylko dwa razy w szpitalu, i to dopiero na starość. Ma silne mięśnie i twarde kości. – Kiedy byłam w dziewiątym miesiącu ciąży, poszłam do sąsieku (miejsce w stodole na zboże) po ćwikłę. Miałam ze sobą wielki koszt, do którego nawkładałam buraków. Nagle zawalił się betonowy podest, na którym stałam. Wpadłam do środka, a na mnie runął gruz. Po chwili zrzuciłam z siebie wszystko, otrzepałam się i naładowałam kosz. Jakby nic się nie stało, wróciłam do domu – opowiada. Wieczorem urodziła Joannę.

Pani Maria ma dwoje wnucząt: Huberta i Ewę, która mieszka w Niemczech, dwóch prawnuków: Tomasza i Adama, oraz dwoje praprawnucząt: Ewę, córkę Tomasza, i Adriana, syna Adama. Chętnie przesiaduje w swym fotelu i czyta gazety. Dużo modli się i przyjmuje gości. Często w domu gości proboszcz chwałowickiej parafii ksiądz Teodor Suchoń, który zawsze przynosi czasopisma. – Chętnie poszłabym plewić do ogrodu, ale mam trudności ze schylaniem się – podsumowuje. Nie odmawia sobie jednak kieliszeczka ajerkoniaku. Miłość do rodziny i drobne przyjemności trzymają babcię Marię przy życiu.

Komentarze

Dodaj komentarz