Tatry 2011 / Archiwum Rodzinne
Tatry 2011 / Archiwum Rodzinne

 

Rozmowa z Krzysztofem Kapesem-Kowalskim z Rybnika, pierwszym Polakiem, który zdobył Koronę Europy.

 

Kilka słów o sobie?

Nazywam się Krzysztof Kapes-Kowalski, mam 42 lata, mieszkam z żoną i córką w Rybniku. Z wykształcenia jestem magistrem inżynierem budownictwa. Przez długi czas prowadziłem firmę projektową, a obecnie pracuję w wykonawczej branży budowlanej.

 

Kiedy rozpoczęła się pana przygoda z górami?

Góry zobaczyłem już jako czterolatek. Można powiedzieć, że pierwszym szczytem, który zdobyłem, jest Równica. Natomiast na Baranią Górę wspiąłem się w wieku dziewięciu lat. Poważną przygodę z turystyką wysokogórską rozpocząłem w 2002 roku. Wówczas z kolegą Jarosławem Juraszczykiem wybraliśmy się w Tatry. Przy zejściu z Rysów narodził się pomysł, żeby zdobyć Koronę Europy, czyli te szczyty, które leżą w obrębie Starego Kontynentu, a jest ich 46.

 

Co pan planuje w najbliższym czasie?

W przyszłym roku chciałbym odbyć podróż do Marrakeszu, miasta w zachodnim Maroku, gdzie znajduje się najwyższy szczyt Atlasu. Biorę również udział w projekcie "Polskie Himalaje 2018". Wspólnie z Anną Czerwińską i Leszkiem Cichym, czyli tuzami polskiego himalaizmu i alpinizmu, oraz liczną ekipą zamierzamy wybrać się do Nepalu, żeby dojść do bazy pod Mont Everest.

 

Szczyt pana marzeń?

Szczytów jest tyle, że w ciągu życia człowiek nie jest w stanie wejść na wszystkie. Osiągnięcie celu zajęło mi 14 lat i siedem dni. Średnio zdobywałem trzy wierzchołki rocznie. Można tego dokonać szybciej, ale trzeba mieć fundusze na podróże i sprzęt. Zdobycie każdego wierzchołka, które postawię sobie za cel, jest szczytem moich marzeń. Zobaczę, jak będę się czuł, gdy dojdę do bazy pod Everestem, ponieważ 6000 m n.p.m. będzie dla mnie nową wysokością, a do zmiany ciśnień trzeba się stopniowo przyzwyczajać.

 

Jak wyglądają przygotowania do wspinaczek?

Wszystko zależy od tego, z jakim typem góry mamy do czynienia. Mount Blanc tak naprawdę zdobyłem bez szczególnego przygotowania. Wstałem zza biurka, pojechałem i wspiąłem się na szczyt. Do następnych wypraw przygotowywałem się od strony kondycyjnej.

 

W jaki sprzęt trzeba się zaopatrzyć?

W przypadku czterotysięcznika, bez raków i czekana nawet nie ma o czym myśleć. Wysoko w górach zawsze będą trudne warunki. Najczęstszymi przeszkodami są lód i szczeliny. Do takiej wspinaczki potrzebny jest partner, a wtedy trzeba związać się liną.

 

Zdarzają się sponsorzy, którzy wspierają alpinistów. Czy ktoś zaoferował panu pomoc?

Ze sponsoringiem zawsze jest kiepsko, nie za bardzo umiem prosić o pomoc. Dotąd żaden sponsor się mną nie zainteresował. Wszystko sfinansowałem i łącznie wydałem tyle, ile płaci się za nowy samochód średniej klasy, chociaż przez 14 lat nie odczułem, że to taka spora suma.

 

Jak pan się odżywia podczas wspinaczek?

Różnie to bywa. Teraz w sklepach dostępna jest żywność liofilizowana, w którą się zaopatruję. Często jadam zupki chińskie, orzechy, owoce, czekoladę. Podczas wspinaczki człowiek odwadnia się, dlatego trzeba uzupełniać płyny.


Wyprawa, do której pan najczęściej wraca wspomnieniami?

Często wspominam podróż do Islandii, którą odbyłem w 2003 roku w celu zdobycia szczytu Hvannadalshnukur. Wówczas ciężko było dostać się do tego kraju drogą powietrzną, dlatego odbyłem rejs. Gdy dotarłem na miejsce, rozpocząłem zmagania z górą, które trwały cztery dni. Walczyłem samotnie, nie spotykając nikogo po drodze. Przez zmęczenie wpadłem w szczelinę, ale na szczęście wydostałem się z tarapatów.


To była najbardziej ryzykowna wspinaczka? Mógł pan stracić życie?

Tak, przyznaję, że wyprawa wiązała się z ryzykiem. Na wysokości tysiąca metrów traci się zasięg. Gdyby doszło do najgorszego, nikt by mnie nie znalazł. Rok później, przy zejściu ze szczytu Grossglockner w Austrii poślizgnąłem się i zjechałem 150 metrów po śniegu. Do wypadku doszło przez niekorzystne warunki pogodowe i ograniczoną widoczność.

 

Bywało, że do zdobycia danego szczytu podchodził pan kilka razy?

Ostatni, szwajcarski szczyt Dufourspitze, udało mi się zdobyć za trzecim razem. Staram się postępować według ustalonych na początku zasad. Ważne jest, żeby rozpocząć wspinaczkę od podnóża góry i dojść na szczyt o własnych siłach, nie korzystając po drodze z kolejek ani pomocy przewodników. Jednak często musiałem łamać te reguły. Problemowy okazał się wierzchołek Mahya Daği, na którym mieści się baza wojskowa. Jedynym sposobem, żeby się tam dostać jest złamanie prawa. Także do zdobycia litewskiego szczytu, Aukštojas podchodziłem dwukrotnie, ponieważ po kilkunastu latach pomiary wykazały, że jest on wyższy od poprzedniego punktu, na który wszedłem.

 

Co pan czuje podczas wspinaczek?

Euforia ogarnęła mnie po zdobyciu islandzkiego szczytu. Satysfakcja po 4 dniach zmagań była naprawdę ogromna. Drugi raz poczułem coś takiego na Dufourspitze, gdy wiedziałem, że to ostatni wierzchołek, zamykający listę najwyższych szczytów leżących w obrębie Europy.

 

Jak pańską pasję odbiera rodzina?

Za każdym razem muszę zapewniać członków rodziny, że nic mi się nie stanie, ponieważ jestem dobrze przygotowany. Mimo wszystko rodzina szanuje moją pasję.


Czy cierpi na tym pana zdrowie? Płuca przez zmianę ciśnienia?

Na dzień dzisiejszy wydaje mi się, że nie. Systematycznie jeżdżę na rowerze, żeby zwiększyć pojemność płuc. Podczas wspinaczki nie należy pokonywać długiego dystansu na siłę. Można zatrzymywać się w schroniskach, chociaż staram się rozbijać namiot, żeby ograniczać koszty.

 

Koronę Europy zdobył pan jako jedyny Polak?

Są ludzie, którzy zdobyli ośmiotysięczniki, ale to prawda, Korony Europy nie zdobył żaden Polak poza mną, co bardzo mnie motywowało do działania. Na każdy szczyt wniosłem polską flagę.

 

Czy pańska córka także jest pasjonatką gór?

Gosia ma cztery lata, więc na razie nie chodzi po górach, jedynie wjeżdża koleją. Wolę nie myśleć o dniu, w którym mi powie, że zamierza zdobyć Koronę Europy. Jeśli naprawdę będzie chciała, nie zamierzam tego utrudniać, chociaż wiem, z czym to się wiąże.


Kilka słów na zakończenie?

Chciałbym podziękować wszystkim osobom, które towarzyszyły mi w wielu wyprawach, a szczególnie Jarosławowi Juraszczykowi i Krzysztofowi Jankowskiemu, bez których ten sukces nie byłby w ogóle możliwy.

 

Rozmawiała: Aleksandra Szafrańska

Komentarze

Dodaj komentarz