Niektre sposoby odczyniania urokw wiązały się z wydzwanianiem / Elżbieta Grymel
Niektre sposoby odczyniania urokw wiązały się z wydzwanianiem / Elżbieta Grymel

 

Na czary istniały przedziwne sposoby. Jednym z ciekawszych było wykorzystanie wydzwanianie, jednak okazja zdarzała się rzadko, bo tylko wtedy, kiedy umarł któryś z członków danej społeczności lokalnej.

 

 

Jak już wspomniałam w poprzednim artykule, istniały też inne sposoby pozbycia się uroku lub choroby, która była jego skutkiem. Owe metody należy zaliczyć do kategorii ludowych, ponieważ polegały na przykład na splunięciu przez ramię (najczęściej lewe) i wyrecytowaniu formułki mającej wypędzać chorobę, owinięciu bolącego miejsca płócienną przepaską, a po upływie doby spaleniu jej lub zakopaniu w ziemi w odludnym miejscu, oczywiście najlepiej nocą. Niezakaźne krosty na twarzy lub uporczywe brodawki (kurzajki) usuwano recytując formułkę: "Umartymu dzwoniom, a jo brodowki (pinkle, chrosty) zgoniom!"

Jednak okazja ku temu zdarzała się raczej rzadko, bo tylko wtedy, gdy zmarł któryś z członków danej społeczności lokalnej. Tzw. wydzwanianie to zwyczaj, który już zanikł, ale był jeszcze praktykowany w latach 60. ubiegłego wieku. Kiedy z tego świata odchodził któryś z parafian, to w południe i wieczorem (na Anioł Pański), dzwoniono popularną sygnaturką (małym dzwonem ) umieszczoną na kościelnym dachu. Na terenie Czech i Moraw dzwon ten do dziś nazywają zresztą umiraczkiem. Śmierć proboszcza oznajmiało wywieszenie na wieży czarnej chorągwi. Wielkim dzwonem "wydzwaniano" tylko osobom szczególnie zasłużonym. Dźwięk dzwonu (dużego lub sygnaturki) odprowadzał zmarłego także na cmentarz.

Pozwolę sobie zacytować tu anegdotę krążąca w okolicy jeszcze w czasach mojego dzieciństwa: Gdy umarł ktoś zacny lub bogaty, to wielki dzwon dzwonił tak: mioł – rola – mioł – dom, mioł – rola – mioł – dom, a biedakowi śpiewała tylko sygnaturka, powtarzając: skonoł, skonoł, skonoł... Co najciekawsze, ta sama anegdotka powtarzana wielokrotnie przez moją babcię rodem z Jejkowic (koło Rybnika) krąży także do dziś po terenie Czech i Moraw. W jaki sposób przywędrowała na nasz teren, trudno już dziś dociec, ale ja osobiście mam pewne podejrzenia, bo w Jejkowicach istniała kiedyś dość znaczna kolonia czeskich osadników.

Najtrudniej podobno było odczynić uroki i czary miłosne, ale o tym postaram się napisać w innym artykule. A dziś przypomnę jeszcze, że uroki i czary rzucano też na zwierzęta domowe. Bywało, że gospodarze mieli jakieś swoje metody na ich odczynianie, ale nimi się nie chwalili, żeby ich ktoś nie posądził o czary. Jedną z najczęściej wykorzystywanych metod było jednak okadzanie zwierząt dymem z poświęconego ziela. Nie wydawało się też mleka poza gospodarstwo późnym popołudniem lub wieczorem, a jeżeli zaszła taka potrzeba, to wsypywano do niego trochę soli, która miała zapobiec ewentualnym zakusom złego. Takie praktyki stosowały niektóre gospodynie wiejskie jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku. Były też dwa dni w roku, kiedy niczego ani nie wydawano z gospodarstwa, ani nie pożyczano, choćby nawet ktoś usilnie prosił. Tymi dniami były Wielki Piątek i Wigilia.

 

PS: Drodzy Czytelnicy, tym razem też proponuję zmianę tematu. W listopadzie napiszę o pewnym mało znanym, ale ciekawym elemencie żorskiego krajobrazu, gdyż związanych jest z nim sporo prawie zapomnianych opowieści pochodzących z pogranicza prawdy i legendy. Co do której kategorii można zaliczyć, ocenicie sami. Zapraszam więc do ciekawej lektury!

Komentarze

Dodaj komentarz