Masłowski: Święta z familoka

Kiedy zostałem poproszony o zamienienie z tą kobietą kilku słów, stała na schodach jednego z budynków. Stała gdzieś na krawędzi ciepłego, ciemnego wnętrza i paskudnej aury na zewnątrz. Wiało, dmuchało. Padał deszcz i śnieg. Fatalny dzień na wizyty na familokach. Przed chwilą przywieźliśmy dwa autokary pełne gości. Pomiędzy budynkami z czerwonej cegły grały zespoły, odbywały się różnego rodzaju warsztaty. Było kolorowo i wesoło, nastrój był iście bałkański, tylko ta zafajdana pogoda...

Jej sposób wysławiania mnie zaskoczył. Mówiła nieskazitelną polszczyzną. Jej akcent wskazywał, że na pewno nie jest śląską autochtonką. Choćbym nie wiem, jak się wytężał, nie będę tak mówił, bo dla Ślązaka straszny to ciężar. Opowiadała o tym, jak jest na familokach. O tym, gdzie ludzie dbają o otoczenie bardziej, a gdzie mniej. O tym, ile osób mieszka tutaj "od zawsze". Moja rozmówczyni zaskoczyła mnie tym, że jak sięga pamięcią, mieszkańcy familoków byli traktowani przez resztę społeczności Paruszowca jak ci gorsi, jak nieroby. Jest nad czym pracować. Moja bohaterka przywędrowała tu z Wielkopolski za pracą i mieszkaniem.

Przywieźliśmy te dwa autokary gości z kilku powodów. Osoby decydujące o losach tego miejsca bardzo często go nie znają, nie znają jego mieszkańców. A mieszkańcy w niewiele wierzą, mało komu ufają. Druga sprawa - wszyscy wiemy o tym, że nie brakuje tam problemów. I dzieci. To właśnie im trzeba pokazywać inny świat.

Na koniec zadała pytanie. "Panowie, czy waszym zdaniem to miejsce ma urok?" To miejsce nad stawem, niedaleko rzeki, ta czerwona cegła i zwarty układ osiedla. To wszystko ma swój czar. Tylko trzeba w to uwierzyć. Zmiany na lepsze będą trwały równie długo, jak postępująca degradacja. Trzeba wesprzeć ostatnich świętych z tego miejsca. I wesprzeć te małe, umorusane pociechy przemykające po podwórkach. A być może zamienią się w aniołki.

Piotr Masłowski

zastępca prezydenta miasta Rybnika

Komentarze

Dodaj komentarz