Zaduszki zagadkowe

 

Dziwny pasażer, potem wypadek, który zakończył się szczęśliwie dzięki zdumiewającemu zbiegowi okoliczności. Czy brały w nich udział jakieś dobre siły nie z tego świata?

 

Mój znajomy, pan Jerzy, bardzo często wspomina tamte dziwne Zaduszki sprzed kilkunastu lat. Zazwyczaj groby swoich bliskich odwiedzał w dzień Wszystkich Świętych, ale wtedy wypadł mu dyżur w szpitalu. Dlatego dopiero w Zaduszki wybrał się do rodzinnej wsi, by zapalić znicze na grobach swoich rodziców i dziadków. Ponieważ jego żona pracowała tego dnia na drugiej zmianie, towarzyszył mu tylko starszy syn. Po odwiedzinach na cmentarzu zaglądnęli jeszcze obaj z synem do zamężnej siostry pana Jerzego, która mieszkała w tej samej miejscowości. Tego dnia jej mąż akurat obchodził urodziny, dlatego trochę się u nich zasiedzieli.

W efekcie w drogę powrotną lekarz wyruszył dopiero późnym wieczorem. Wsiadł do samochodu, wkrótce minął duże, jasno oświetlone skrzyżowanie, a potem wolno wjechał w ciemną, boczną drogę ukrytą wśród drzew, prowadzącą do sąsiedniej wioski. Kiedy przejeżdżał obok przydrożnego krzyża, na poboczu zamajaczyła mu jakaś ludzka sylwetka. Mijając piechura, przyjrzał mu się dokładnie i stwierdził, że jest to młody żołnierz.

– Dokąd on idzie? Do wsi jest chyba ze pięć kilometrów, tymczasem ostatni autobus dawno temu już odjechał! – przebiegło lekarzowi przez myśl.

Nie namyślając się, postanowił mu pomóc. Błyskawicznie więc wrzucił wsteczny bieg i po chwili zrównał się z młodym człowiekiem tkwiącym przy krawędzi jezdni. Stał prawie nieruchomo, jak na warcie, ale na zaproszenie lekarza bez ociągania zajął miejsce na przednim siedzeniu. Właściciel samochodu trochę się wtedy nawet zdziwił, bo panował wielki ziąb, tymczasem chłopak ubrany był tylko w sam mundur, nie miał ani płaszcza, ani plecaka, ale jakoś nie wypadało mu o to zapytać. Zwłaszcza że młody gość nie był zbyt rozmowny. Odpowiadał tylko na zadawane pytania i wciąż patrzał przed siebie, jakby szukając miejsca, gdzie miał wysiąść.

Lekarz zerkał na niego, jednak w samochodzie panował półmrok, dlatego właściwie nie widział twarzy swojego przygodnego pasażera. Zwolnił nieco, bo zbliżali się już do końca sąsiedniej wioski i teraz wystarczyło tylko zjechać z wysokiej góry, by zakończyć jazdę w polu. Trzeba więc było zachować ostrożność.

– To tu! – powiedział nagle żołnierz i poprosił doktora, żeby się zatrzymał, ponieważ chce wysiąść.

Otwarł drzwi, podziękował i z gracją wyskoczył z auta. Skierował się ku najbliższemu domowi, a pan Jerzy ostrożnie ruszył przed siebie. Z górki jak wiadomo samochód rozpędza się szybko, tymczasem lekarz w świetle reflektorów nagle ujrzał przed sobą grupę mężczyzn, którzy wspólnymi siłami wypychali jakiś samochód z pobocza na szosę. W ostatniej chwili zdążył zahamować, niestety wysłużony polonez wpadł w poślizg, zatańczył na pokrytej lodem przydrożnej kałuży, a potem bokiem zaczął sunąć jak oszalały w stronę dworskiego stawu znajdującego się po drugiej stronie szosy.

Przerażony kierowca widział już oczyma wyobraźni, jak jego samochód niknie w głębinie razem z nim i jego synem, ale nic nie mógł zrobić! Dopiero po chwili usłyszał trzask łamanych gałęzi, potem poczuł silne uderzenie i pojazd się zatrzymał.

– Zobaczcie, czy żyją! Co się im stało! – dobiegły do niego nawoływania nadbiegających mężczyzn, ale sam tak był przerażony i oszołomiony, że nie mógł ruszyć się z miejsca.

– Dziewczynka żyje i jest cała! – ktoś zaglądał do auta przez szybę. – Hej chłopie, a ty? – dopytywał doktora.

Dopiero teraz kierowca zrozumiał, że ten ktoś zwraca się do niego:

– W porządku... – wykrztusił z wielkim wysiłkiem.

– Miałeś, chłopie, niebywałe szczęście, zatrzymać się dokładnie na krzyżu Bożej Męki... – nie mógł się nadziwić jeden ze "sprawców" tego zajścia. Potem sięgnął do torby przewieszonej przez ramię, wyciągnął z niej termos i poczęstował gorącą herbata i pana Jerzego i jego syna, który w całym zamieszaniu uznany został za dziewczynkę. Rozlewające się po ciele ciepło pozwoliło im dojść do siebie. Po kwadransie ruszyli w dalszą drogę i po upływie pół godziny szczęśliwie dotarli do domu.

Wyjaśnienia dotyczące tego zdarzenia i towarzyszących mu okoliczności przeczytacie za tydzień.

Komentarze

Dodaj komentarz