Lech Gęborski w ostatnim dniu swojej pracy / Dominik Gajda
Lech Gęborski w ostatnim dniu swojej pracy / Dominik Gajda

 

 

W sylwestra Lech Gęborski zamknął swój sklep oraz zakład zegarmistrzowski i przeszedł na emeryturę. – Bardzo zależało mi na tym, by rybniczanie nadal mogli korzystać z takich usług i znalazłem następcę – mówił nam w ostatnim dniu swojej pracy. Zakład otworzył jego ojciec, Eugeniusz Gęborski. – Był rok 1947, to były tragiczne czasy dla rzemiosła. Ówczesne władze postanowiły ściągnąć od rzemieślników jak największe pieniądze. To okres słynnych domiarów. Ojciec był wówczas pracownikiem jednej z prywatnych firm w Rybniku. Kiedy one wszystkie poupadały, okazało się, że jest szansa na założenie własnej działalności. I tata z niej skorzystał – wspominał Lech Gęborski.

 

Na placu Żołnierza

 

Na placu Żołnierza, jak kiedyś nazywał się plac Wolności w Rybniku, pod numerem 10, funkcjonowała apteka. Kiedy przestała istnieć, ojciec pana Lecha wynajął pomieszczenie i przysposobił za pożyczone pieniądze na pracownię zegarmistrzowską. Ojciec niewiele opowiadał o tych czasach. Wspominał jedynie, że za pierwsze zarobione pieniądze poszedł na... obiad, bo wcześniej przez trzy dni nic nie jadł – wspomina Lech Gęborski.

Ponieważ był świetnym fachowcem, szybko zbudował markę firmy. A Gęborscy przez siedem lat mieszkali na zapleczu pracowni, w jednym pomieszczeniu, w zasadzie piwnicznym. – Tuż za naszym mieszkaniem mieściły się stajnie miejskie, ponieważ wtedy zakład oczyszczania miasta wykorzystywał do pracy jeszcze konie – opowiada pan Lech.

 

Potrafił wszystko

 

Zegarmistrz w tych czasach musiał być prawdziwym omnibusem. Ojciec pana Lecha zakładał sztuczne oczy ludziom pokaleczonym przez wojnę. – W zakładzie miał więc kolekcje protez oczu, które przymierzał, dopasowywał – opowiada pan Lech. Jego tata wykonywał też prace złotnicze. Wykształcił 15 uczniów. Zmarł w 1992 roku. To były kolejne trudne czasy. Wielu starszych ludzi nie potrafiło wtedy nadążyć za przemianami, które następowały bardzo szybo. Eugeniusz Gęborski uważał, że skoro przez tyle lat prosperował jako fachowiec, to poradzi sobie również w tych nowych czasach.

– Tymczasem szybko się okazało, że ci, którzy nie połączyli rzemiosła z handlem, marnie kończyli – wspomina Lech Gęborski, który wtedy prowadził już własną działalność i miał doświadczenie. Wystartował bowiem w 1981 roku. Złożył papiery w wydziale handlu i usług urzędu miasta na początku grudnia. – Miałem odebrać dokumenty jeszcze przed świętami. 12 grudnia nie poszedłem, bo wypadło mi mnóstwo spraw do załatwienia, 14 grudnia mam urodziny. A 13 grudnia smutny pan powiedział, że wprowadzono stan wojenny – wspomina pan Lech.

 

Niepewna przyszłość

 

Tego poranka wszystko stanęło pod znakiem zapytania. 14 grudnia pan Lech pobiegł do urzędu miasta. – Wpadłem do gmachu przez ciężkie, wahadłowe drzwi, potrąciłem kogoś i pognałem do wydziału handlu, spodziewając się najgorszego. Panie z tego wydziału były, delikatnie mówiąc, surowe dla petentów, wręcz ordynarne. A tego dnia przywitały mnie słowami: panie Gęborski, dobrze, że pan jest, papiery już czekają. Myślałem, że zemdleję z wrażenia – opowiada pan Lech.

Kiedy uszczęśliwiony wychodził z urzędu, okazało się, że tym potrąconym przeze niego człowiekiem jest zomowiec, który pilnował gmachu. – Ale chyba się jeszcze nie opamiętał, bo nawet mnie nie zatrzymał – śmieje się po latach Lech Gęborski. Swój zakład prowadził przy ulicy Dąbrówki 3 a. Zaprzyjaźniony plastyk pomógł mu urządzić ciekawie wnętrze. Ta nieco artystyczna atmosfera powodowała, że klienci przychodzili czasem tylko po to, by na chwilę tam pobyć.

 

Jest następca

 

W 1991 roku pan Lech przeniósł swój zakład na ulicę 3 Maja. Wykształcił 13 uczniów. Przeżył czasy, kiedy ludzie odwrócili się od rzemiosła. Zamiast reperować stare, dobre zegarki, wyrzucali je i kupowali tanie jednorazówki. Teraz znów ludzie wracają do tego, co piękne i trwałe. Młodzi ludzie odnajdują zegarki po dziadkach, przynoszą je do naprawy, potem dumnie noszą. Pan Lech wróży więc sukces swojemu następcy.

– Skończyłem 67 lat i przechodzę na zasłużoną emeryturę. Mam delikatny stres, ale co robić. Więcej czasu poświęcę teraz domowi i swoim pasjom, jeździe na motocyklu, bractwu strzeleckiemu. Kiedy jednak ktoś będzie bardzo chciał mieć zegarek zreperowany moimi rękami, na pewno nie odmówię – mówi pan Lech. I dodaje, że w styczniu na 3 Maja zacznie działać nowy zegarmistrz. Człowiek również doświadczony, który już kiedyś prowadził zakład w Rybniku.

 

 

 

150 zegarków dziennie w najlepszych latach przyjmował do naprawy każdy zegarmistrz. Teraz jest ich maksymalnie 300 rocznie

 

2

Komentarze

  • Renia Wszystkiego dobrego :) 05 stycznia 2017 23:19Życie na emeryturze może być piękne jesli ma się pasje tak jak Pan Lech :) Życzę zdrowia.
  • znajomy Lechu jesteś wielki 04 stycznia 2017 21:32To jest strata dla Rybnika. Nie pozostaje nic innego jak życzyć spokojnej jesieni.

Dodaj komentarz