Gerard Szala przeżył syberyjską katorgę / Archiwum rodzinne
Gerard Szala przeżył syberyjską katorgę / Archiwum rodzinne


Gerard Szala należał do pokolenia, które wychowało się w międzywojniu i od 1939 roku wchodziło w dorosłe życie. Jako Ślązak, stał się ofiarą dwóch totalitaryzmów: nazistowskiego i komunistycznego. Był synem Marii z domu Pollok (Polok) ze Stanowic i Jana Szali, którego przodkowie mieli dom w Paruszowcu-Piaskach. Związani byli również ze Szczejkowicami. Po ślubie Maria i Jan zamieszkali w Rybniku, przez pewien czas korzystali z gościny krewnych (w przyfabrycznym budynku), znanych meblarzy Jojków na Kozich Górkach. Gerard był pierworodnym z czworga rodzeństwa. Przed wojną działał w harcerstwie, uczył się na księgowego. - W 1939 roku miał 16 lat i zaczął pracować zawodowo. Codziennie dojeżdżał na rowerze przez Rudy, Kuźnię Raciborską, Solarnię aż do... Kędzierzyna-Koźla. Wracał późnym wieczorem potwornie zmęczony – opowiada młodszy brat Robert Szala z Popielowa.

Trwała niemiecka okupacja. W 1942 roku 19-letni zaledwie Gerard został wcielony do Wehrmachtu. - Pamiętam jak go żegnałem. Szedłem z nim kawałek, w oczach miałem łzy. Najpierw trafił na szkolenie rekrutów do Ingolstadt w Bawarii, skąd napisał parę razy do domu. W jednym z listów przeczytaliśmy, że jego kompania jedzie koleją na Wschód. Pod Kijowem dowódca jednostki otrzymał nowy rozkaz i pociąg wycofano do Grecji – opowiada Robert Szala. Niemcy zaatakowali ten kraj 6 kwietnia 1941 roku, udzielając wsparcia nie radzącym sobie wojskom włoskim. Wkrótce cała Grecja znalazła się pod okupacją nazistów.
-W styczniu 1943 roku doszło do potyczki kompanii Gerarda z partyzantami. Brat jechał w samochodzie pancernym, który został unieruchomiony przez atakujących Greków. Niemieccy żołnierze wycofali się, ale Gerard został na polu walki, udawał martwego. Kiedy teren zajęli partyzanci, przyłączył się do nich. Oddział operował w rejonie Salonik, drugiego co do wielkości miasta w kraju – opowiada pan Robert. Tymczasem rodzina w Rybniku otrzymała list od hauptmanna (kapitana), dowódcy Gerarda w niemieckim wojsku. -Pisał on, że brat zaginął w akcji. Pozostała nadzieja, bo to oznaczało, że nie zginął – zaznacza pan Robert.
W 1945 roku władze greckie zaoferowały Gerardowi transport do Anglii, skąd mógłby wrócić do Polski statkiem. Zdecydował się pomaszerować do Rybnika na własną rękę, co okazało się tragicznym błędem. Dotarł do Sofii, stolicy Bułgarii. Na ulicy podjechał do niego samochód i został wciągnięty do środka. Musiał mieć na sobie jakiś brytyjski mundur, które alianci zrzucali Grekom. Okazało się, że byli to funkcjonariusze NKWD. Przewieziono go samolotem do Moskwy, a tam poprowadzono przed osławioną „trojkę”, czyli sąd doraźny złożony z trzech enkawudzistów. Po odczytaniu mu paragrafów, został oskarżony o szpiegostwo i zesłany do łagru. Wszystko odbyło się według stalinowskiego scenariusza: „Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf”.
10 lat katorgi w kopalniach Workuty – brzmiał wyrok. - Ponieważ był uzdolniony plastycznie (umiał rysować) trafił do biura geologiczno – mierniczego. Kreślił plany. Niemniej straszne mrozy i złe wyżywienie sprawiły, że podupadł na zdrowiu. Za kołem podbiegunowym temperatura sięgała minus 50 stopni Celsjusza. Zimą szalały zamiecie śnieżne. Między barakami rozciągano liny, których trzymali się ludzie. Jak ktoś nie zdołał się utrzymać, leciał w otchłań rzucany wiatrem. Jego ciało znajdowano dopiero na wiosnę – podkreśla Robert Szala.
Przez wszystkie te lata poszukiwała go rodzina. W 1945 roku zmarła matka Maria, ojciec sześć lat wcześniej. Siostry słały listy do szwajcarskiego Czerwonego Krzyża, prezydenta Bieruta, ambasady radzieckiej w Warszawie, a nawet Czerwonego Półksiężyca. Zewsząd odpisywano, że nic nie wiadomo.
W lutym 1956 roku, kiedy Szalowie mało już co spodziewali się powrotu Gerarda, przyszła wiadomość ze Związku Sowieckiego, że przebywa na Syberii. Pisał na kartce pocztowej po rosyjsku, że jest zdrowy i szykuje się do powrotu. Był już na wolności i korespondencję słał z jakiegoś dużego miasta na Syberii, gdzie zbierali się łagiernicy różnych narodowości. Stamtąd wyruszali do swych krajów. Władze sowieckie chciały wiedzieć, czy i gdzie mają wrócić. Myśmy mu odpisali, że czekamy na niego z otwartymi rękoma. Nasza kartka szła na Syberię miesiąc, otrzymał ją w marcu – wspomina młodszy brat.
Gerard przyjechał do Rybnika 27 kwietnia 1956 roku. - Była godzina 16, może 17. Wszyscy siedzimy w domu. Do domu na Kozich Górkach wchodzi pewien pan. Mówi, że drugim pociągiem jedzie z Rosji nasz Gerard. Został dłużej w Warszawie, bo chciał obejrzeć stolicę. Gość też był łagiernikiem, wracał do rodzinnej wsi między Wodzisławiem a Raciborzem. Po drodze wstąpił do nas z informacją. Wyjechaliśmy na dworzec kolejowy w Rybniku powitać Gerarda. Oprócz mnie siostra Wanda i szwagier Alojzy Gatnar. Pociąg zajechał na peron. Pasażerowie opuścili wagony, a brata nie ma. Po jakimś czasie na pusty peron wychodzi wychudzony mężczyzna w kufajce, z drewnianą walizką i zwiniętym kocem. Rozgląda się nieśmiało. To był Gerard – stwierdza pan Robert.
Zaczęły się pielgrzymki krewnych i znajomych na Kozie Górki. Każdy chciał posłuchać opowieści syberyjskich. Mówił, że stracił już nadzieję. Aż tu umarł Stalin, nastał Chruszczow. Ocaleli Sybiracy sukcesywnie zaczęli wracać do swych ojczyzn. Zapytano Gerharda, gdzie chce jechać: do Polski czy Niemiec? Wybrał Rybnik, gdzie się urodził, wychował i gdzie żyła jego rodzina.
Ożenił się z rybniczanką Krystyną Pierchałą. Wybudował dom i zajmował się zarządzaniem nieruchomościami. Mieli dwoje dzieci. Niestety, ich tata nie pożył już długo. Syberia wycisnęła swoje piętno. Zachorował na raka pęcherza, zmarł raptem sześć wiosen po narodzinach syna w 1967 roku, w wieku 44 lat. Spoczywa na cmentarzu w Rybniku. W 1995 roku został zrehabilitowany.

2

Komentarze

  • Jana Wojenne losy 14 czerwca 2017 20:27Bardzo ciekawy artykuł. Możemy się dowiedzieć o poplątanych losach Ślązaków z bliskich nam okolic. Panie redaktorze proszę o więcej takich historii.
  • Humberto G.Szaala 14 czerwca 2017 13:41Wojna,to okrucienstwo ! Lecz ś.p.wybrał zły los.Był by poczekał,to i może się ocalił ???

Dodaj komentarz