O przymierzu zbójców z zamku i karczmarzy cz. 1

 

Zaczęło się od napadu chudowskich bandytów na gospodę na Wygodzie, skończyło na umowie o współpracy między stronami. I od tej pory kolejni karczmarze przez lata pozostawali na usługach rabusiów!

 

W miejscowości Chudów jeszcze dziś można oglądać ruiny niewielkiego zamku. Jest to jedyny średniowieczny zamek obronny, który zamiast na wysokiej górze, zbudowany został na równinie otoczonej bagnami. Mieszkający w nim rycerze zbyt pewnie się czuli, ponieważ zaczęli się trudnić rozbojem. Napadali na kupców, brali łupy i znikali wśród mokradeł tak szybko, że nikt nie mógł im niczego udowodnić. Takich ludzi nazywano z niemiecka raubriterami, czyli rycerzami – rabusiami.

Mijały lata, zamek chudowski coraz bardziej popadał w ruinę, a miejsce butnych rycerzy zajęli zwykli rabusie i zbójcy. Pewnego razu późną nocą napadli oni na wygodzką karczmę, gdyż spodziewali się tam zastać znacznego i zamożnego gościa. Mieli jednak pecha, bo ów pan, który tam popasał poprzedniego wieczoru, zaraz następnego ranka udał się ze swoją świtą w stronę Gliwic. Ze złości zbójcy postanowili odegrać się na karczmarzu. Zamknęli go w komórce, a jego żonie kazali sobie usługiwać aż do białego rana. Kiedy już wszystko zjedli i wypili, zapragnęli się zabawić, dlatego herszt kazał przyprowadzić karczmarza.

Jakież było jego zdumienie, kiedy ten nie pokazał po sobie strachu, ale zaproponował mu współpracę. Wywołało to gromki i drwiący śmiech zbójeckiej gromady, ale przywódca zgodził się na rozmowę z właścicielem gospody na osobności. Widać się dogadali, bo niedługo potem członkowie bandy odjechali do swojej siedziby, nie wyrządzając karczmarzowi i jego rodzinie żadnej krzywdy. Jak opowiadają najstarsi mieszkańcy tych okolic, niecny proceder trwał dziesiątki lat, bo kolejni wygodzcy karczmarze pozostawali na usługach chudowskich rabusiów. I tu należy zadać pytanie, na czym polegał ów proceder.

Wszystko to działo się prawie trzysta lat temu i były to ciężkie czasy, bo między Mikołowem a Gliwicami zaczęli znikać bez śladu kupcy z ładownymi wozami i bogaci podróżni. Wszyscy mieli zamiar zatrzymać się w wygodzkiej karczmie, ale jak twierdzili jej właściciele, nigdy tam nie dotarli. W okolicznych wsiach szeptano zatrważające wieści o saganach pełnych mięsa, gotujących się w karczemnej kuchni. Podobno "wyłaziło" ono z garów, zupełnie tak, jakby było ludzkie!

Niektórzy przypadkowi świadkowie twierdzili, że w kuchni tego zajazdu każdej nocy straszyło. Między godziną zero a pierwszą w nocy po wielkim kamiennym piecu same przesuwały się olbrzymie sagany, telepiąc przy tym pokrywkami. Żeby goście tego nie słyszeli, sam karczmarz zalecał im wspaniała miksturę na dobry sen. Było to doskonałe czerwone wino zaprawione jakimiś tajemniczymi ziołami. Napitek był darmowy, a podróżni po jego wypiciu spali jak przysłowiowe susły i nic nie wiedzieli o tym, że karczmarz osobiście przegląda ich bagaże!

W pierwszej połowie wieku XIX pojawił się podobno w tej okolicy nowy rabuś, niektórzy uważali, że był to jeden z rajców samego Bytomia nazwiskiem Dyngos. Czy to była prawda, czy też tylko pomówienie, trudno dziś dociec. Ów tajemniczy zbój pojawiał się ze swoją bandą nocami na okolicznych drogach, zabijał podróżnych, rabował ich mienie, a potem wraz z kamratami znikał wśród pól prowadzących w kierunku wsi Halemba. Kiedyś w jej pobliżu znajdowało się podobno niewielkie skupisko skałek. To tam pod ziemią miały spotykać się dwa chodniki: jeden biegł z Chudowa, a drugi prowadził aż w okolice Bytomia.

To była droga ucieczki, jednak, jak wspominają ludowe opowieści, żeby się do niej dostać trzeba było znać stosowne zaklęcie. Zdarzyło się jednak coś, co na czas jakiś ukróciło zbójecki proceder, ale o tym, drodzy Czytelnicy dowiecie się w przyszłym tygodniu.

Elżbieta Grymel

Komentarze

Dodaj komentarz