Kiedy oficer spostrzegł na szyi karczmarki rodowy klejnot swojej rodziny, postanowił mieć się na baczności / Elżbieta Grymel
Kiedy oficer spostrzegł na szyi karczmarki rodowy klejnot swojej rodziny, postanowił mieć się na baczności / Elżbieta Grymel

 

Kolejne pokolenia karczmarzy współpracowały z rabusiami, aż miarka się przebrała. Kiedy w tajemniczych okolicznościach zaginęła młodziutka szlachcianka, do akcji wkroczył jej wuj, by położyć kres zbójeckim praktykom.

 

Na czym polegała pakt zbójców i wygodzkich karczmarzy? Można się domyślać, skoro na gościńcu prowadzącym z Mikołowa w kierunku Gliwic coraz więcej ludzi przepadało bez wieści. W równie tajemniczych okolicznościach zaginęła młoda śląska szlachcianka, siostrzenica pewnego oficera armii pruskiej. Wyjechała z Mikołowa z opiekunką, woźnicą i jednym służącym, ale do Gliwic, gdzie czekali na nią rodzice, nigdy nie dotarła. Kiedy oficjalne poszukiwania nie dały rezultatu, jej wuj rozpoczął śledztwo na własną rękę. Dotarł do Wygody i tam zatrzymał się w karczmie.

Kiedy prosił karczmarkę o nocleg, zauważył, że nosi ona na szyi klejnot rodowy jego rodziny, dlatego postanowił mieć się na baczności. Zdawało się, że karczmarz nie interesuje się gościem, ale kiedy niósł na górę jego bagaże, ukradkiem zważył w rękach największą sakwę. Nie uszło to uwadze oficera. Postanowił, że nie będzie spał, tylko śledził bieg wydarzeń. Kazał obudzić się o trzecich kurach, na to karczmarz z dumą pokazał mu zegar stojący w rogu sali. Oficer poprosił więc, żeby obudzono go około godziny piątej rano i wrócił do swojej izby, a karczmarz wygasiwszy ogień w kominku, udał się na spoczynek na zaplecze karczmy. Chyba jednak wcale się nie kładł, bo kiedy zdawało mu się, że już wszyscy posnęli, wyjechał gdzieś konno, ale niedługo potem wrócił.

Tymczasem oficer wszystko obserwował. Zamknąwszy drzwi na klucz, położył się na podłodze, żeby lepiej słyszeć cichą rozmowę prowadzona w wielkiej sali, która znajdowała się tuż pod jego izbą. Męski głos mówił, że koń mu okulał i musiał wrócić na pańskim, potem dodał coś o przestawieniu zegara... Dalszego ciągu żołnierz już nie słyszał, bo cichutko wsunął się do łóżka i udał śpiącego. W jakiś czas potem ktoś zapukał do drzwi. Karczmarz stwierdził, ze już jest piąta rano. Zegar w sali na dole istotnie wskazywał, że pora wstawać. Oficer błyskawicznie spakował swoje rzeczy, poprosił o suchy prowiant, mimo usilnej namowy karczmarza nie chciał zjeść śniadania i niezwłocznie odjechał. Jak bowiem się domyślił, dawało mu to niewielka przewagę czasową nad zbójami!

Bardzo szybko stwierdził jednak, że jego wierzchowiec zaczyna kuleć, dlatego skręcił z traktu w pole, gdzie na tle szarzejącego lekko nieba rysowała się ciemna kępa zarośli. Po omacku sprawdził końskie kopyta, ale niczego nie wyczuł. Uwiązał więc swego wierzchowca do najbliższego drzewa, bagaż schował w krzakach, a sam ruszył pieszo do najbliższej wioski. Nie uszedł daleko, kiedy zauważył grupkę konnych stojących pod rozłożystym dębem. Po chwili dwaj z nich wdrapali się na drzewo, a pozostali zniknęli w pobliskim lesie, zbierając ze sobą dwa wolne konie. Wiejący z tamtego kierunku wiatr przyniósł do kryjówki żołnierza strzępki rozmów. Padło w nich słowo karczmarz. Nie zauważony przez nikogo, oficer wycofał się i wrócił do konia, by jeszcze raz obejrzeć jego kopyta.

Ponieważ nieco się rozjaśniło, bez trudu znalazł żelazny klin wsunięty pod podkowę. Dokładniej ukrył bagaż, wziął konia i ruszył na północ. Po krótkiej wędrówce dotarł do kuźni na skraju wioski. Zostawił tam swego wierzchowca i za niemałe pieniądze kupił od kowala nowego konia. Potem okrężną drogą wrócił do swojej jednostki wojskowej. Jeszcze tego samego dnia aresztowano karczmarza i jego małżonkę. Kiedy postraszono ich torturami, wyśpiewali wszystko o swoich konszachtach ze zbójcami. Obciążył ich również fakt, że w stajni znaleziono konia, który miał odwrotnie przybite podkowy. W okolicy powszechnie było wiadomo, że w ten sposób podkuwali konie chudowscy zbójcy, żeby zmylić wszelkie pogonie!

Wojsko przeszukało chylący się ku ruinie zamek i najbliższą okolice, ale zbójcy zniknęli, jakby zapadli się pod ziemie, choć czasem ktoś jeszcze nocą palił w ruinach ognisko. Przypuszczano wtedy, że to zbójcy wracali po swoje ukryte skarby, ale nikt nie odważył się tego sprawdzić! Co do dalszych losów chciwego karczmarza i jego żony, jedni mówią, że któregoś dnia on zniknął z więzienia i słuch po nim zaginął, a ona zmarła w celi. Inni twierdzą, że karczmarz nie uniknął zasłużonej kary. Jedynie zbójców nigdy nie złapano, ale przestali grasować w okolicy.

Elżbieta Grymel

Komentarze

Dodaj komentarz