Latem 1997 roku skończyłem 20 lat. Pracowałem, jednocześnie studiując zaocznie - byłem nastawniczym w Raciborzu, mój posterunek to Ra2 na wysokości nieistniejącej już cukrowni. Lipiec tego roku był inny. Mało powiedzieć, że padało. Mówi się, że czasem niebo spada na ziemię, ale tym razem spadło piekło.
Do pracy na nockę autem zawiózł mnie brat. Woda w kanale Ulgi sięgała już poziomu mostu.. Akurat świeciło słońce. W nocy zauważyłem, że światła ostatniego pociągu wjeżdżającego od Chałupek odbijały się w wodzie. I nagle wszystko potoczyło się jak w filmie. Raciborskie radio Vanessa, które uratowało tego dnia niejedno ludzkie istnienie, nadawało dramatyczne komunikaty. W oknie nastawni zobaczyłem ogniste grzyby wybuchów. To eksplodowały kotły w Zakładzie Elektrod Węglowych. Potem uciekałem po kostki w wodzie z nastawni na rampę, i dalej do dworca kolejowego. Tory był już w wodzie, jednak woda nie stanęła poniżej poziomu peronów. Parter dworca był zalany, rzeka sięgała do połowy drugiej kondygnacji budynków przy Kolejowej. A to przecież kilkanaście metrów nad poziomem ulicy!
Zamiast asfaltu była rwąca rzeka niosąca kioski ruchu, trabanty, śmieci, fekalia i nawet jakiegoś faceta, który płynął do szpitala. Jego żona właśnie zaczęła rodzić. Na dworcu powódź odcięła kilkunastu kolejarzy i pana, który utknął w tym miejscu, ponieważ zasnął na ławce po suto zakrapianej imprezie. Pierwszym pontonem przypłynął mężczyzna, który chciał wydoić krowy. Zostawił je na torach, żeby nie utonęły, a wydoić trzeba było, co by nie pozdychały. Czekaliśmy. Wreszcie łodzie zabrały nas w stronę rynku.
Pamiętam, jak śruba silnika wydawała okropny dźwięk, kiedy dotykała zatopionych pod wodą samochodów. Z Raciborza udało mi się wydostać autostopem z człowiekiem, który jechał do Gliwic (i koleżanką nastawniczą z Rybnika). Odrę przejechaliśmy dopiero w Opolu. Tam fala jeszcze nie dotarła. Z Gliwic autobusem. Bezpieczny, chociaż mokry dotarłem do domu około godziny 14. Moi koledzy z nastawni mieli mniej szczęścia - na przykład B. był na wczasach. Czego woda nie wyniosła mu z mieszkania, to wynieśli ludzie. Pamiętam, jak płakał.
Z drugiej strony był to też czas ogromnej mobilizacji i solidarności. Miejsca do pisania mało, a mam ogromny bagaż wspomnień i emocji związanych z Powodzią Tysiąclecia. Zginęło w niej 56 osób, a szkody oszacowano na ok. 3,5 miliarda dolarów.
Myślałem kiedyś, że będzie to wydarzenie, które ukształtuje pokolenie. A dzisiaj muszę o nim przypominać.
Komentarze