13 maja minęła kolejna (584) rocznica jednej z największych w historii bitew śląskich. Była to bitwa z husytami na Rudzkiej Górze pod Rybnikiem. Dziś druga część opowieści o tym, w jaki sposób do niej doszło.
Jak pisaliśmy, w 1428 roku najeźdźcy z bogatymi łupami wycofali się z ziemi wrocławskiej do swego kraju. Górny Śląsk odetchnął, ale nie na długo. Już bowiem po przegrupowaniu sił wiosną 1430 roku hordy husyckie pod wodzą Dobiesława Puchały (?-1441) herbu Wieniawa z Namysłowa ponownie pojawiły się na ziemi śląskiej w sile około 10 000 piechurów i 1 200 kawalerzystów. Książę Bolesław V Opolski (około 1400-1460) przerażony niespodziewanym najazdem zawarł z husytami przymierze i przeszedł wraz ze swym wojskiem na ich stronę.
Drugi książę
Był to już drugi z kolei książę śląski po Wacławie II Opawskim, który pod wpływem zagrożenia związał się z obozem husyckim. W grabieżczym amoku spalili najeźdźcy siedem wsi pod Wodzisławiem, potem ruszyli na Koźle, zamienili w gruzy Ujazd, Pyskowice, Toszek, opactwo cysterskie Imielnica i w końcu zajęli Kluczbork oraz Gliwice, gdzie urządzili swe bazy. Całość zajętych terenów pozostawili pod kontrolą księcia Bolka Opolskiego.
Przy husyckich hordach gromadzili się i zdegenerowani rycerze-rozbójnicy i przeróżne męty społeczne, których jedynym celem były łupy. Kilkunastu z nich dobrawszy sobie gotowych na wszystko kompanów, w święto wielkanocne 14 kwietnia 1430 roku napadło na Częstochowę i Jasną Górę, spodziewając się tam cennych zdobyczy. Kiedy nie znaleźli spodziewanych bogactw, zamordowali kilku zakonników, kaplicę Matki Bożej ograbili z wotów i aby skierować podejrzenia o dokonanie tego czynu na husytów, wizerunek Czarnej Madonny znieważyli.
Znieważony wizerunek
Drewniany blat z malowidłem wyrwali z ram i na trzy części posiekali mieczem, ślady po tych zniszczeniach na zawsze pozostały na twarzy Matki Najświętszej Częstochowskiej. Dopiero po dłuższym czasie wyszło na jaw, że nie zrobili tego Czesi, a Polacy o chciwych i wypaczonych charakterach. Między nimi byli: Jakub Nadolny z Rogów herbu Działosza, Jan Kuropatwa z Łańcuchowa herbu Szreniawa oraz książę wołyński Fryderyk Ostrogski. Na polecenie króla Władysława Jagiełły (1351-1434, władca od 1386) świętokradcy zostali wyłapani i po procesie w Krakowie, jak kroniki podają, "niemal wszyscy, którzy się tym czynem świętokradzkim pokalali, w ciągu tegoż samego roku zginęli pod mieczem morderczym".
Wiosną 1433 roku Bolesław V Opolski na czele wojsk husyckich najechał na Rybnik i Żory. Nieobwarowany Rybnik zajęli najeźdźcy bez większego wysiłku, jedynie zamek otoczony wodami i mokradłami broniony przez załogę oraz obywateli miasta zdołał się dłużej oprzeć kolejnym szturmom wroga. Wyczerpana garstka obrońców wycofała się ostatecznie przez tajny tunel w kierunku lasów otaczających wieś Smolna, a zamek padł łupem nieprzyjaciela.
W kwietniu 1433 roku husyci stanęli pod Żorami. Był to zlepek wojsk składający się z wszelkiego rodzaju szumowin ślepo podążających za swymi rycerzami rozbójnikami, takiego pokroju jak Runsztajn z Jastrzębia, Zygfryd z Bełku, czy Wacław z Grójca na Skoczowie. Ten ostatni wysłany jako posłaniec został przez obrońców na linie wciągnięty przez mury, stanął przed żorskimi rajcami i zażądał od nich kapitulacji, oferując w zamian pokój i przymierze. Burmistrz Jan Frysztacki, mąż doświadczony i były żołnierz, nie przyjął tak naiwnych propozycji i pomimo dramatycznej sytuacji mieszkańcy drwinami posła odprawili.
Do ostatniego tchu
W tak krytycznych okolicznościach burmistrz, radni i obywatele wspólnie ustalili, że powierzają swój los Matce Boskiej Częstochowskiej i bronić się będą do ostatniego tchu. Szturm na oblężone miasto nastąpił z brzaskiem następnego dnia. Przy złowrogim biciu kotłów bojowych i zachęcających do bitwy trąb husyci wszystkimi siłami uderzyli na miasto. Opanowali fosy i przystąpili do forsowania bram, lecz pod gradem celnych strzał żorskich łuczników linie nacierających zachwiały się i napastnicy w panice odstąpili od natarcia.
Już w pierwszym ataku strzały łuczników, przysposobionych do walki przez burmistrza Jana Frysztackiego, śmiertelnie raniły rycerza Runsztajna z Jastrzębia i Wacława z Grójca ze Skoczowa, który z ramienia husytów poprzedniego dnia posłował do Żor. Zygfryd z Bełku i inni dowódcy ranieni strzałami wykluczeni zostali z walki, co wprowadziło w szeregi husyckie wielki zamęt i wściekłość. Husyci przypuścili jeszcze jeden rozpaczliwy szturm na mury i bramy miasta, ale determinacja obrońców, wśród których wyróżniały się również niewiasty, uratowały Żory przed porażką i sadyzmem napastników.
Radość i smutek
Olbrzymie straty w ludziach, beznadziejność ataków na ufortyfikowane miasto, do tego wieść o nadchodzącej odsieczy pod wodzą księcia Mikołaja skłoniły husytów do odtrąbienia sygnału odwrotu. Wielka radość zapanowała w obronionym mieście, z piersi ocalałych mieszczan uleciało ku niebu przed tron Boga Najwyższego uroczyste "Te Deum". Po wzniosłym uniesieniu nadszedł jednak czas żałobnego smutku. Spośród obrońców poległo 58 mężczyzn, kobiet i dzieci, których z osobna ułożono w trumnach i pochowano na miejscowym cmentarzu we wspólnym grobie. Naliczono też 185 poległych husytów i wielką liczbę rannych pozostawionych podczas panicznej ucieczki przed nadciągającą odsieczą. Był to jednak dopiero początek walk z husytami w naszym regionie. (cdn)
Józef Kolarczyk
Komentarze