To był poniedziałek. - Deszcz padał nieustannie od kilku dni. Było potwornie gorąco i duszno. W godzinach dopołudniowych dostałem informację od działu cmentarzy komunalnych, że część skarpy popuściła. Zrobił się otwór i zniknęło około 60 grobów - wspomina Andrzej Kozera, były już dyrektor Zarządu Zieleni Miejskiej w Rybniku, która zarządza cmentarzem przy ulicy Rudzkiej. Natychmiast zaczęto zabezpieczać teren, ale na niewiele to się zdało. Po kilku dniach ziemia osunęła się ponownie, zabierając ze sobą jeszcze więcej grobów rybniczan. - To była wielka tragedia. Widok leżących w dole ciał tkwi w mojej głowie do dzisiaj - wspomina Kozera.
W mieście wybuchła panika. Było zagrożenie epidemiologiczne. Poproszono proboszczów, by studzili emocję i modlili się razem z wiernymi. Zniszczoną część cmentarza ogrodzono. Nikt, poza służbami, nie miał tam wejścia. Pozostała część cmentarza była czynna. Ludzie odwiedzali groby, odbywały się pochówki...
Przy dezynfekcji terenu pracowali wojskowi z V Batalionu Ochrony Przeciwchemicznej z Tarnowskich Gór. Zużyto 1200 kilogramów wapna, a 40 samochodów przewoziło kamienie, za pomocą których umacniano skarpę. - Wykonano trzy półki z kamienia. Ówczesny prezydent miasta Józef Makosz zdecydował, że zostanie utworzona zbiorowa mogiła. Nie wypłacaliśmy żadnych odszkodowań, tylko jedna osoba zapytała o taką możliwość – wspomina Andrzej Kozera.
Przez lata zastanawiał się, jak to się stało. - Grunt, na którym leży cmentarz, jest niestabilny, z terenu wyżej położonego szpitala psychiatrycznego spływały wody podziemne. A to były najświeższe kwatery, maksymalnie dziesięcioletnie... - mówi dzisiaj.
Komentarze