Niebezpieczne przejście przez jezdnię / Elżbieta Grymel
Niebezpieczne przejście przez jezdnię / Elżbieta Grymel

– Co się stało?! – zdążyłam tylko wystękać na jej widok. Nogi same się pode mną ugięły, bo zrobiło mi się słabo i szybko musiałam poszukać krzesła, na którym mogłabym spocząć.
– Ciesz się, że mnie jeszcze widzisz żywą! – prychnęła Marianna. – Gdyby nie mój Anioł Stróż, zdrapywaliby mnie teraz z tego skrzyżowania obok twojego domu!
– Na litość boską, powiedź, co się stało! – zaklinałam ją na wszystkie świętości.
A ona już nieco spokojniejszym głosem poprosiła o kawę i kiedy ją dostała, rozpoczęła swoja opowieść. – Wiesz, mało tego, że nie mogłam w nocy spać i zasnęłam dopiero nad ranem, to obudziłam się dzisiaj bardzo wcześnie. Poprzewracałam się trochę z boku na bok i w końcu wstałam z łóżka. Ale co robić z tak nagle zyskanym wolny czasem? Zdecydowałam, że spacer dobrze mi zrobi, dlatego wybrałam się do piekarni po bułki, tej koło kościoła! Akurat dzwonili na poranną mszę i nawet się ucieszyłam, bo rzadko bywam tak wcześnie w tej okolicy, więc wstąpiłam tam na chwilę. Usiadłam w ławce obok jakiejś staruszki, która mi kogoś przypominała, ale kogo, nie potrafiłam sobie przypomnieć. Kiedy rozpoczęła się msza święta, ona podała mi swój modlitewnik i coś szepnęła, ale nie zrozumiałam, o czym mówiła. Zajrzałam więc skwapliwie do tej otwartej książeczki i aż mną wstrząsnęło. Zamiast tekstu miałam przed oczami obraz jakiegoś karambolu! W tym momencie ręka mi drgnęła i modlitewnik upadł na podłogę. Kiedy go podniosłam, stwierdziłam, że miejsce obok mnie jest puste, bo uczynnej staruszki już nie było! Pośpiesznie uczyniłam znak krzyża, odłożyłam modlitewnik na ławkę i wybiegłam z kościoła. Wydawało mi się, że w oddali dojrzałam pochyloną postać staruszki okrytą szaroburym pledem. Pobiegłam w tamtym kierunku i tak dotarłam do skrzyżowania koło twojego domu, a gdzieś po drodze owa staruszka zniknęła mi z oczu. Ponieważ dawno się nie widziałyśmy, więc spontanicznie postanowiłam, że wstąpię do ciebie na kawę. Byłam już trochę głodna i przeklinałam w duchu na sygnalizację świetlną na skrzyżowaniu, bo odnosiłam wrażenie, że się zacina. Bardzo długo trzeba było czekać na zielone światło! Kiedy w końcu rozbłysło, trochę się zagapiłam i ruszyłam w ostatniej chwili! Wtedy poczułam jakby ktoś dał mi kopniaka w „najszlachetniejszą część ciała”. Poleciałam ostro do przodu i po kilku krokach upadłam na chodnik ryjąc nosem i zdzierając sobie obie dłonie, a nad moją głową przeleciał spory fragment ulicznej lampy! Zerwałam się z ziemi i pognałam prosto do ciebie, głupio zrobiłam, co? – Marianna niespodziewanie zakończyła swoją opowieść i rozpłakała się.
Moja przyjaciółka długo nie potrafiła się uspokoić, a ja nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. No bo Marianna nie potrafiła powiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się na tym skrzyżowaniu. A może była przemęczona i niewyspana, więc coś jej się przywidziało? Postanowiłam nie wypuszczać jej samej do domu. Kiedy po godzinie pojawił się mój mąż, poprosiłam go, żeby ją odwiózł. Owo zdarzenie zaprzątało jednak moją głowę przez resztę dnia.
Wieczorem włączyłam lokalne wiadomości i wtedy zobaczyłam karambol, który miał miejsce na wspomnianym przez Mariannę skrzyżowaniu. Jakiś przypadkowy przechodzień udokumentował całe zdarzenie robiąc zdjęcia. Doszło do tego karambolu, bo na skrzyżowanie leżące w dole stoczyła się z góry potężna maszyna służąca do naprawy ulicznego oświetlenia. Staranowała po drodze dwa słupy i kilka samochodów osobowych, a następnie wbiła się w bok przejeżdżającego tira. Na szczęście nikt nie zginął, ale było kilkoro rannych. Poszukiwano też poszkodowanej kobiety, która zniknęła z miejsca wypadku. To mogła być Marianna! Zadzwoniłam do niej od razu, a ona przyrzekła, że jutro zgłosi się do lekarza, a potem zapytała znienacka: Teraz wierzysz, że mój Anioł Stróż czuwał nade mną? Po tym, co widziałam w telewizji, uwierzyłam, że tylko nadprzyrodzona interwencja mogła ją uratować!

Komentarze

Dodaj komentarz