W chlewni zginęło około 200 świń / Ireneusz Stajer
W chlewni zginęło około 200 świń / Ireneusz Stajer

Adam i Teresa Dziwokowie czekają na rzeczoznawcę z ubezpieczalni, który wyliczy wielkość strat. Ogień strawił dorobek kilkudziesięciu lat życia gospodarzy. Hodowla liczyła około 280 świń. W pożarze przeżyło niespełna 30. - To stado podstawowe loch, które były na piętrze. Znajdują się na różnym etapie ciąży. Póki co, żyją, ale nie wiemy będzie dalej, czy nie poronią...? - pyta ze łzami w oczach pani Teresa. Poszkodowanych rolników wspierają sąsiedzi i rodzina, deklarują dalsza pomoc.

Oboje mówią, że straty finansowe, choć ogromne, nie są tu najważniejsze. -Przeżywamy traumę. Zwierzęta bardzo cierpiały. Nie dało się ich uratować. Próbowaliśmy je wydostać na zewnątrz budynku razem ze strażakami, ale ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, buchał zewsząd. Narażaliśmy swoje życie. Nasze świnie zginęły głównie od czadu i dymu – dodaje pan Adam.
Płomienie w budynku gospodarczym przy ulicy Wodzisławskiej pojawiły się w niedzielę przed godziną 19.30. Znajdująca się w nim dwukondygnacyjna chlewnia była pełna loch i prosiąt.

Do gaszenia pożaru skierowano kilkanaście zastępów strażaków, w tym OSP Żory, Rogoźna, Rój, Rowień, Kleszczów i Osiny. Zanim dotarli na miejsce, właściciele próbowali ratować zwierzęta. Podtruli się dymem, więc wezwano karetkę pogotowia ratunkowego. Na szczęście, ich stan okazał się na tyle dobry, że niepotrzebna była hospitalizacja. Przyjechał też policyjny radiowóz. Na odcinku Wodzisławskiej wprowadzono ruch wahadłowy.

-Akcja trwała do godziny 23.10. Niestety, doszczętnie spaliły się trzy z czterech pomieszczeń. Jak podawaliśmy na początku, w pożarze zginęło około 100 świń. W poniedziałek jednak przedzwonił właściciel i powiedział, że straty są dużo większe, sięgające ponad 250 loch i prosiąt. Wstępnie oszacowano je na około 300 tysięcy złotych – mówi kapitan Andrzej Pilny, zastępca dowódcy Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej komendy PSP w Żorach.

Strażacy ustalili, że pożar wybuchł na drugiej kondygnacji. Jego prawdopodobną przyczyną była awaria wentylatora. Dzięki szybkiej interwencji strażaków nie spalił się dach. Nie było więc zagrożenia dla pobliskich domów.

-Wentylator był solidny, atestowany, dedykowany do takich właśnie pomieszczeń. To nie było urządzenie zakupione w markecie lub własnej konstrukcji. Trudno pojąć, że się zapaliło... – podkreśla Adam Dziwoki.

Gospodarstwo jest wielopokoleniowe. Pracowali na nim, pradziadkowie, dziadkowie i rodzice pana Adama. On sam przejął je z żoną w 1991 roku. Przez wszystkie te lata rozwijali swoje gospodarstwo oraz inwestowali w nie. Teraz będą musieli wszystko zacząć od nowa.

Do tematu wrócimy w środowych "Nowinach".

1

Komentarze

  • z dd Perfumy na bok?? 13 czerwca 2018 09:02Fakt tragedia, ale sąsiedzi w końcu odetchna czystym powietrzem....

Dodaj komentarz