Spalone wnętrze domu / Barbara Kubica-Kasperzec
Spalone wnętrze domu / Barbara Kubica-Kasperzec

Było tuż przed godziną 23, kiedy pomiędzy odgłosami dobiegającymi z telewizora dało się usłyszeć krótki, przeraźliwy pisk. Powtarzał się co kilka sekund. Małżonkowie spojrzeli na sobie ze zdziwieniem. On, 74-letni emeryt górniczy, wstał z fotela i otworzył drzwi na korytarz. Zobaczył kłęby dymu. Kiedy otworzył drzwi do drugiego pokoju, widok był jeszcze gorszy. Płomienie szalały już na całego. Płonęły książki. Setki książek, które mieli poustawiane na równiutkich regałach. - O matko! - krzyknął.

Kilkanaście dni temu, późnym wieczorem, w centrum Rybnika oraz w kilku jego dzielnicach zawyły syreny. Wszystkie jednostki skierowane zostały w rejon ulicy Racławickiej w dzielnicy Niewiadom. Na niewielkim wzniesieniu, na górce, stoi tam stary, ponad 60-letni dom. To właśnie tam, w pokoju na parterze budynku, zaczął się pożar.

- Tego wieczora byliśmy już przygotowani do snu, ale oboje byliśmy w drugim pokoju. Ja byłam już w łóżku, mąż patrzył na telewizor. Nagle usłyszeliśmy, że odzywa się czujnik tlenku węgla, który mieliśmy zainstalowany w domu. Kiedy mąż wyszedł z pokoju na korytarz, wszędzie było już pełno dymu. Pootwierał drzwi wejściowe, drzwi do drugiego pokoju. Tam już były płomienie, który błyskawicznie zaczęły się rozprzestrzeniać. Za moment ciemno od dymu zrobiło się i w tym pokoju, gdzie ja byłam - mówi roztrzęsiona Urszula Słanina.

Wydarzenia w kolejnych minutach potoczyły się już błyskawicznie. - Mąż był przed domem, wzywał pomocy. Ja mam trudności z poruszaniem się, chodzę o kuli, jestem po operacji biodra. Ale jakimś cudem dotarłam do okna. Był tam już nasz sąsiad, który przybiegł z pomocą. Nie wiem jak zdołałam to zrobić, ale usiadłam na kaloryferze, wyszarpałam nogę, która gdzieś mi tam utknęła między szczebelkami, i przy pomocy sąsiada jakoś się wydostałam - mówi pani Urszula.
Na drabinie pod oknem jej sypialni stał zaalarmowany nocnymi krzykami sąsiad. Przybiegł pierwszy, podstawił drabinę, potem pomogli mu policjanci, którzy pojawili się na miejscu po kilku minutach. W trójkę przerażonej 71-latce pomagali opuścić okno domu.
- Rodzice bardzo to przeżyli. Konieczna była pomoc lekarska, byli w szoku. Strażacy mówili nam potem, że gdyby nie sąsiad, to mama by się mogła nie uratować - mówi pan Tomasz, syn małżeństwa.

Kiedy strażacy pojawili się na miejscu, płomienie wydostawały się już przez okna budynku na zewnątrz. Ogień zdążył się rozprzestrzenić praktycznie na całym parterze jednorodzinnego budynku. - Spaleniu uległy dwa pokoje, klatka schodowa, okna, drzwi, nadpalona została częściowo klatka schodowa. Mało brakowało, a ogień przedostałby się na poddasze budynku, które na szczęście uległo tylko okopceniu. Z naszych ustaleń wynika, że od piecyka elektrycznego, którym dogrzewali się mieszkańcy, zapaliły się książki znajdujące się w mieszkaniu – mówił nam Wojciech Rduch z rybnickiej straży pożarnej.
W chwili gdy strażacy przystąpili do gaszenia ognia, 71-latka i jej o trzy lata starszy mąż stali przed domem w samych piżamach i patrzyli jak dorobek ich życia ginie w płomieniach.
- Ja tam miałem jakieś 5 tysięcy książek - mówi nam pan Józef, który kilka dni po pożarze wciąż przerzucał zwęglone sterty śmieci w domu. - Coś tam się udało uratować. Trochę moich notatek, kilka dokumentów. Wie pani, bo ja książkę piszę. O nas, o naszej historii, regionie - zdradza nam pan Józef.

Oboje pożar przeżyli bardzo mocno. Bo też po blisko 70 latach spędzonych w jednym domu, nagle zostali bez dachu nad głową. - Ja jestem u syna, mąż u znajomych w Niewiadomiu - mówi pani Urszula. - Wie pani, to straszne bo z całego naszego dotychczasowego życia zostały opalone mury i te piżamy, co mieliśmy na sobie - łka pani Urszula.
Ale gdy tylko wieść o tragedii starszego małżeństwa rozeszła się po okolicy, od razu ruszyła machina pomocy. O pani Urszuli, emerytowanej nauczycielce języka polskiego z niewiadomskiej podstawówki, przypomnieli sobie między innymi jej byli uczniowie.


"Nasza kochana pani Ula straciła wszystko w pożarze. Potrzebna pomoc. Kto chętny?" - takich ogłoszeń w internecie można było w ostatnich dniach znaleźć sporo.
- Dobrzy ludzie dali nam wiele rzeczy osobistych, do domu. Ale część od razu musieliśmy kupić. Ocalała część lekarstw, kilka książek i drobiazgów - mówi gospodyni.
- Bo nawet jeśli jakieś sprzęty, garnki czy talerze nie spaliły się, to są tak okopcone, że nie da się ich domyć, dymu wydrapać - mówi pan Tomasz.
Pomaga rodzicom na ile może. - Z pomocą przyszli sąsiedzi, przyjaciele, znajomi. Prezydent miasta znalazł rodzicom mieszkanie tymczasowe w Niedobczycach, ale jeszcze nie podpisali umowy. Dyrektor Rybnickich Służb Komunalnych podstawił za darmo kontener na odpady. Właściciel firmy Top Garden przysłał dwóch pracowników na cały dzień, żeby pomogli uprzątać spalone meble, wyposażenie - mówi pan Tomasz.


Ktoś inny podarował koc, jeszcze ktoś pościel. Ale to wciąż kropla w morzu potrzeb, bo przydzielone na jakiś czas mieszkanie tymczasowe też trzeba urządzić. Ktoś już zadeklarował, że podaruje kanapę.
- Dostaliśmy jakieś ręczniki, cztery garnki, trochę talerzy. Jestem niesamowicie wdzięczna ludziom za tą pomoc, bo nie wiem, jak byśmy bez tego dali sobie radę. Teraz dopiero widać, ile dobrych ludzi wokół nas ma serce. Wie pani, ja do tego domu nie mogę na razie wrócić - płacze pani Urszula. - Może po remoncie, jak już nie będzie widać, gdzie był ogień – dodaje.

Ale pomocy nigdy za dużo. I choć siniaki na nogach pani Urszuli już bledną, a nerwowe łkanie wywołane każdą myślą o pożarze powoli mija, to przed małżeństwem teraz najważniejsze wyzwanie: odbudowa domu. - Do zrobienia jest wszystko. Trzeba zerwać podłogi, bo były jeszcze drewniane. Nie dość, że są spalone, to jeszcze przelane wodą i przesiąknięte zapachem spalenizny. Do tego okna, drzwi... - mówi pan Tomasz. Dlatego każda pomoc, czy to przy odbudowie, czy finansowa jest mile widziana.

Barbara Kubica-Kasperzec

Komentarze

Dodaj komentarz