Elżbieta Grymel
Elżbieta Grymel

Od dziecka Piotrek szedł zawsze pod prąd. Był krnąbrnym i pyskatym łobuziakiem, co w śląskich rodzinach nie zdarza się zbyt często, gdyż rodzice trzymają tu dzieci w ryzach i piętnują każde złe zachowanie. Na jedynaka nie działały jednak ani prośby mamy, ani lamenty babci, ani też perspektywa dostania solidnego lania od ojca.
Kiedy po maturze oświadczył zaskoczonej rodzinie, że wybiera się na studia teologiczne, nikt nie mógł w to uwierzyć! Jego klasowi koledzy robili nawet zakłady, jak długo wytrzyma w swoim postanowieniu. Piotrek jednak postanowienia nie zmienił i skończył studia o czasie.
Na pierwszej parafii trafił na bardzo wyrozumiałego proboszcza, który od razu zauważył, że jego wikary aż kipi energią i powierzył mu opiekę duszpasterską nad grupką mocno zaniedbanych dzieci z pobliskiego, przykopalnianego osiedla. Młody ksiądz urządził dla nich przy parafii świetlicę i próbował zorganizować im czas wolny. Zainteresował się też ich postępami w nauce szkolnej.
Kiedy niektórzy jego starsi podopieczni próbowali „kombinować” i przejąć „władzę” nad świetlicą, on oświadczył im wprost, że sam był też kiedyś taki jak oni i miewał podobne pomysły, więc ich wybiegi są mu znane. Wywołało to u nich chwilową konsternację, ale w końcu chłopcy postąpili honorowo, bo uznali, że księdza Piotra nie wypada, a nawet wręcz nie można oszukiwać, co sprawiło, że wzrosła jego estyma także wśród pozostałej części młodzieży uczęszczającej do owej świetlicy.
Rok szkolny miał się ku końcowi i ksiądz Piotr rozglądał się za niedrogimi wakacjami dla swoich podopiecznych. Zebrał nieco funduszy wśród znajomych swoich rodziców i hojniejszych parafian, a trochę dołożył ze swoich oszczędności. Niewielką kwotę dał na ten cel także ksiądz proboszcz. Nie było tego zbyt wiele, ale z pewnością starczyłoby na tygodniowy obóz pod namiotami dla całej dwudziestki chętnych. Trudniej było znaleźć odpowiednie ku temu miejsce. Wtedy Piotr przypomniał sobie pewne miejsce w okolicy Poznania, położone nad małym jeziorkiem, gdzie kilkakrotnie wypoczywał z rodzicami w czasach, kiedy chodził jeszcze do podstawówki. Zadzwonił gdzie było trzeba i uzyskał bardzo korzystne warunki, a wkrótce miał tam pojechać, żeby sfinalizować transakcję.
Tamtego dnia wstał bardzo wcześnie, bo około godziny czwartej rano. Nikogo nie budząc, zabrał ze sobą termos gorącej herbaty i suchy prowiant przygotowany przez gospodynię. Po kilku godzinach był na miejscu. Namiotów przywozić nie musieli, bo dało się je zorganizować na miejscu. Swoją pomoc w przygotowaniu posiłków zgłosiły trzy miejscowe gospodynie, a znajomy rolnik obiecał dostarczyć za darmo nieco warzyw i ziemniaków. Zaś transport młodzieży autokarem zasponsorował anonimowy ofiarodawca. Jednym słowem wszystko układało się wspaniale...

Drodzy Czytelnicy! Drugą część tej dość dramatycznej opowieści poznacie za tydzień!
PS. Przedstawiona tu przeze mnie tajemnicza opowieść jest jak najbardziej współczesna i zdawałoby się, że z cyklem o strachach i straszkach nie ma nic wspólnego, ale właśnie w ten sposób powstają opowieści ludowe. Mechanizm jest prosty: ja słyszałam tę opowieść od kogoś kogo znam, a Wy być może powtórzycie ją komuś innemu, choć już bez tego ładunku emocjonalnego, z jakim ja Wam ją przekazałam, a następnie przy dobrych układach on także powtórzy ją innym. Za kilkanaście lat może ją ktoś jeszcze wspomni, choć jej bohaterem będzie już wtedy ktoś inny i historia zacznie żyć własnym życiem. Upływ czasu robi swoje, zmieniają się warunki życia, odchodzą uczestnicy owych wydarzeń i za kilkadziesiąt lat będzie to jedna z licznych opowieści z przeszłości, które czasem warto przypomnieć ku przestrodze słuchaczy.

Komentarze

Dodaj komentarz