Dzwon Violi / Elżbieta Grymel
Dzwon Violi / Elżbieta Grymel

Dla młodego ludwisarza był to wielki afront i nie potrafił go przeboleć. Śledził więc Violę i jej ukochanego, zaniedbując swoje obowiązki i stawał się coraz bardziej zazdrosny. Miał poczucie, jakby ktoś go z czegoś okradł i postanowił się zemścić. W lesie za miasteczkiem mieszkała kobieta, którą powszechnie uważano za czarownicę i to do niej pospieszył Lorenzo. Co najdziwniejsze, młodzian nie pragnął miłości dziewczyny, ale jej głosu.
– Głos to tylko ty możesz jej zabrać, na nic tu się zdają moje rady – odburknęła baba.
– Co mam zrobić babo, powiedz, dobrze cię opłacę! – kusił młody szaleniec.
– Dla ciebie byłoby lepiej, żebyś nie wiedział! – wypaliła, a potem dodała: Jej serce musi znaleźć się w stopie, z którego odlejesz dzwon...
Lorenzo długo bił się ze złymi myślami, ale w końcu się zdecydował! Porwał dzieweczkę, kiedy wracała z porannej mszy, a potem słuch o niej zaginął. Szukali jej wszyscy, ale nikt nie natrafił nawet na najmniejszy ślad. Tymczasem Lorenzo odlał swój największy i najpiękniejszy dzwon. Kiedy powieszono go w wieży miejscowego kościoła, zamiast bić radośnie, jak obiecywał dumny ludwisarz, dzwon zapłakał rzewnie, a jego głos wydał się mieszkańcom dziwnie znajomy. Wściekły Lorenzo sam wspiął się po schodach aż na sam szczyt wieży, żeby sprawdzić, co się stało, lecz wszystko zdawało się być w porządku. Rozwścieczony uderzył pięścią w kopułę dzwonu i wrzasnął:
– Jeszcze po śmierci chcesz się ze mnie naśmiewać dziewko!
I wtedy dzwon się poruszył. Lina, która go uruchomiała, niefortunnie owinęła się wokół ramion Lorenza, a on sam, chcąc się ratować przed upadkiem z tak dużej wysokości, odepchnął się nogami od krawędzi pomostu, na którym stał, a obiema rękami złapał drugi koniec liny. Wszystko to rozegrało się na oczach przerażonego zakrystiana. Ludwisarz Lorenzo zawisł wysoko pod dachem wieży, kopnął kilka razy powietrze i w końcu znieruchomiał. Wtedy dzwon rozkołysał się na dobre i zaczął grać. Tym razem wszyscy mieszkańcy miasteczka rozpoznali słodki głos Violi i jej perlisty śmiech. Dlatego podobno do dziś okoliczni mieszkańcy nazywają go dzwonem Violi, choć nie ona go stworzyła.
Ciała dziewczyny nigdy nie znaleziono, nie udowodniono też, że to Lorenzo ją zabił, ale wszystkie poszlaki wskazywały na niego, dlatego nie pochowano go w poświęconej ziemi, ale na dość odległym od miasteczka wzgórzu. Zanim zamknięto trumnę, jego litościwy mistrz włożył mu do uszu dwa drewniane kołki po to, żeby jego nieszczęśliwy uczeń nie słyszał głosu farnego dzwonu i mógł spoczywać w spokoju.
Minęły wieki i jakiś anonimowy autor zapisał tę opowieść, a potem wydał w formie odpustowej książeczki i tak trafiła do rąk ludu, ale czy na pewno zdarzyła się naprawdę? To już musicie, drodzy Czytelnicy, ocenić sami.

PS. W domu moich krewnych zachowały się trzy egzemplarze XIX-wiecznych broszurek odpustowych oraz dwie inne pochodzące z początku wieku XX wieku, na których oparłam powyższe opowiadanie. Jak twierdziła rodzina, książeczki tego typu kolekcjonował ich dziadek, który z każdej pielgrzymki przynosił do domu nowe egzemplarze opowieści zakupione na odpustowych straganach. Wśród tych, które udało mi się przeczytać, znalazłam opowieści o życiu pewnego kata, opowieść o włoskim dzwonie, o sierocej doli żony króla myśliwca czy pieśń (tekst bez nut z dopiskiem „na notę znajomą”) o duchu księdza, który nie mógł odprawić zamówionych mszy św. Tę ostatnią pieśń śpiewałam kiedyś razem ze swoją babcią, ale pamiętam tylko wyrwany z kontekstu fragment tekstu: „... Ksiądz się z miejsca poruszuje (jechał na koniu), głos się za nim rozlatuje...”. Być może któryś z naszych Czytelników tę pieśń jeszcze pamięta?

Komentarze

Dodaj komentarz