Czy istnieją jeszcze prawdziwi lunatycy?

Czasem też odwiedzali moją babcię w celach towarzyskich, żeby zwyczajnie poplotkować w znajomym gronie i ogrzać się, bo aż dwoje członków naszej rodziny miało deputat węglowy i mogliśmy pozwolić sobie na ogrzanie mieszkania także po południu lub nawet wczesnym wieczorem. Nasłuchałam się wtedy wielu starych opowieści. Pewnego wieczoru ktoś wspomniał o lunatykach. Ten temat szczególnie mnie zainteresował. Jedni mówili, że ludzie ci są chorzy i powinni się leczyć, inni twierdzili, że to niebezpieczni wariaci i trzeba ich zamykać w psychiatryku, a starka Rogulino była zdania, że rządzi nimi siła nieczysta, a z nią lepiej nie zadzierać! Jak się później okazało, wszyscy ci „dobrze poinformowani” wiele na ich temat wiedzieli, lecz żaden z nich tak naprawdę lunatyków nie spotkał. Więc szybko doszłam do wniosku, że dorośli tak mówią, żeby postraszyć dzieciaki i zapobiec ich ewentualnym nocnym wycieczkom.

I wszystkie te opowieści poszłyby w niepamięć, gdyby nie rewelacje mojej koleżanki Otylii. W wielkiej tajemnicy powiedziała naszej „paczce”, że jej sąsiad, młody Głombek, jest lunatykiem i w każdą noc krąży po okolicy. Wychodzi z domu krótko przed północą i kieruje się prosto do sąsiedniej chałupy, gdzie mieszka samotnie młoda nauczycielka. Puka do drzwi, one same się otwierają, potem on w chodzi do środka i drzwi znowu same się zamykają. Młody Gołombek siedzi tam około trzech godzin, potem wychodzi, drzwi się znowu zamykają, a on lunatykuje w stronę swojego domu.

A jak kto zapyta się, gdzie łaził po nocy, odpowiada, że nic o tym nie wie!

Tilka lubiła zmyślać i ja jej nie uwierzyłam, ale nasi koledzy Józik i Kazik dali się przekonać i koniecznie chcieli tego lunatyka zobaczyć. Dlatego późnym wieczorem schowali się w szpalerze porzeczek w jego ogrodzie. Było bardzo ciemno i uznali, że nikt ich nie dojrzy, więc nie zachowali szczególnych środków ostrożności, które byłyby wskazane w tym przypadku. Szczęście wyjątkowo im wtedy dopisało, bo młody Gołombek wyszedł z domu, ledwie się ściemniło, więc mogła być najwyżej godzina dziesiąta. Tego wieczoru ubrał sobie jasną piżamę, więc było go widać z daleka. Szedł wolno, był sztywny jak robot, a ręce miał wyciągnięte przed siebie i nieco uniesione, jakby się zabierał do ćwiczeń fizycznych. Pokręcił się trochę po ogródku, a potem zamiast do sąsiadki, poszedł do stodoły, a chłopcy zaczęli się skradać za nim. Kiedy tylko weszli za wrota, mężczyzna złapał obu za ramiona i mocno ścisnął. Ale wtedy wrzasku narobili, bo jeden przez drugiego błagali, żeby im życie darował, bo dobrze pamiętali opowieści starki Rogulinej, że lunatyk niespodziewanie obudzony w szał wpada i nawet zabić może!

– Ale niy ryczcie tak, bo jo wom nic niy zrobia! – powiedział sąsiad. – Ale rod bych sie dowiedzioł, czamu za mnom łazicie!

– Bo my, bo my chcieli widzieć lunatyka! – wypalił Kazik, bo Józik tak dzwonił zębami, że ani jednego słowa nie mógł wypowiedzieć.

– Mocie szczyńści łobuzy, bo tyż żech se tak pomyśloł, jak żech was uwidzioł we wieczór we mojich świyntojonkach! Jednako som sfas gupieloki, lunatyki dzisio niy chodzom, bo miesionczka ni ma na niebie! – a potem wszystko chłopakom wyjaśnił.

Następnego dnia oni powtórzyli to mnie i Tilce, ale czy można temu wierzyć, skoro tych opowieści o lunatykach jest bardzo wiele, a na dodatek są też takie, które sobie nawzajem przeczą? A Wy co o tym sądzicie?

Komentarze

Dodaj komentarz