Opuszczony dom

Na miejscu nie było już kopalni, więc mieszkańcy osiedla musieli dojeżdżać do pracy do najbliższego miasta oddalonego o około ośmiu kilometrów. Nie wszyscy ją tam jednak dostali, więc część z nich żyła z zasiłków wszelkiego rodzaju, tak po prostu z dnia na dzień. Dorośli stworzyli grupy złomiarzy i wszelkiego rodzaju zbieraczy, a dzieci i młodzież przeczesywały okolicę szukając zaniedbanych gospodarstw, które łatwo można okraść.

Pod lasem młodzi ludzie natrafili na opuszczony dom. Wszystko we wnętrzu wskazywało na to, że opuszczono go stosunkowo niedawno, zapewne nie więcej niż kilka lat wcześniej. Stara leżanka wciąż była przykryta kapą, jednak jej koloru nie dało się już określić, a w zakurzonym byfyju stała równie zakurzona zastawa i kilka garnków. Dzieciaki bardzo dokładnie przeszukały oba przylegające do siebie pomieszczenia, kuchnię i sypialnię, ale nic wartościowego, co można byłoby spieniężyć, nie znalazły. I zapewne zapomniałyby o tym zdarzeniu, ale do jednego z chłopców miała przyjechać babcia. Wtedy przypomniało mu się, że w opuszczonym domu widział „święty obrazek”, który mógłby się jej spodobać. Namówił kilku kolegów i pewnego dnia, późnym popołudniem, wyruszyli tam ponownie. Tak jak za pierwszym razem, do wnętrza dostali się przez małe okienko w sieni.

W pokojach mieszkalnych było na tyle widno, że chłopcy nie potrzebowali zapalać światła. Weszli do sypialni dawnych właścicieli i jeden z nich, właśnie ten, który przyszedł po prezent dla babci, wskoczył na łóżko i usiłował zdjąć obrazek ze ściany, ale ten sprawiał wrażenie jakby był do niej przyklejony, bo ani drgnął. Wtedy chłopiec szarpnął po raz wtóry i zaklął przy tym brzydko. W tym samym czasie łóżko, na którym stał, załamało się pod nim i został wystrzelony jak z procy. Przeturlał się po jego resztkach i padając na ziemię zahaczył nogami o stojącą w rogu komódkę. Mebel zatrząsł się i spadł z niego lichtarzyk ze świecą. Kiedy chłopiec pozbierał się z podłogi, nie mógł go jednak znaleźć, jakby lichtarz rozpłynął się w powietrzu. Chwilę później wszyscy tam zgromadzeni usłyszeli głuchy odgłos, jakby ktoś rzucił grudą ziemi w szybę i ich spojrzenia zwróciły się w tym kierunku. Za oknem rozbłysło światło! Lichtarzyk ze świecą, którego przed chwilą poszukiwali, znalazł się nagle po drugiej stronie zakurzonej szyby i przesunął się dwukrotnie całkiem blisko okna, a nikt go nie trzymał w ręku, bo za nim było widać ciemniejące niebo...

Tego było już zbyt wiele i wszyscy rzucili się do ucieczki. Jak wspomniałam, chłopcy dostali się do wnętrza małym okienkiem i przy próbie wyjścia odbyły się pod nim dantejskie sceny. Dzieci gryzły się, kopały, spychały nawzajem i ściągały wspinających się w górę za nogi. Wtedy rozległ się potężny huk, który ich wszystkich pogodził i błyskawicznie zniknęli kolejno w małym otworze. Pozostał tylko sprawca zamieszania, ten, który chciał ukraść obraz dla babci, lecz koledzy nie pomogli mu się wydostać, ponieważ gnali już co sił do domu! Dopiero nazajutrz poszli do jego domu i zapytali jego siostrę, czy chłopak wrócił. Okazało się, że rodzice poszukują syna od kilku godzin, wtedy chłopcy przyznali się i powiedzieli, gdzie go zostawili. Chłopca odnaleziono, leżał zemdlony w owej sionce pod zamkniętymi drzwiami. Niczego nie pamiętał i nie wiedział jak się tam znalazł i przez długi czas miał nocne koszmary senne i mocno się jąkał.

 

Przytoczona tu opowieść jest prawdziwa. Słyszałam ją kilkanaście lat temu od jednego z jej uczestników, który studiował razem z moim synem.

Komentarze

Dodaj komentarz