Józef Polok z żoną Bogumiłą / Zbiory rodziny Polok
Józef Polok z żoną Bogumiłą / Zbiory rodziny Polok

Ani wnuczka, ani wnuk nie pamiętają dziadka. Amelka miała 15 miesięcy, kiedy zmarł, więc zna go już tylko ze zdjęć. Józek ma dopiero dwa latka. Cieszę się, że będą mogły przespacerować się ulicą imienia dziadka – mówi Bogumiła Polok, wdowa po Józefie Poloku.

Zakochany w nauczycielce

Młody Józef poznał swoją przyszłą żonę w technikum górniczym. Pani Bogumiła była młodą polonistką, która właśnie przyszła do pracy, on uczył się w ostatniej klasie. - Zbliżał się do mnie małymi kroczkami, co chwilę coś chciał, po coś do mnie przychodził. To była taka młodzieńcza fascynacja nauczycielką – wspomina pani Bogumiła.

Która jednak przerodziła się w miłość. Po trzech latach wzięli ślub. Józek był już wtedy studentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. - Uczniowie tej szkoły kochali się w nauczycielkach i w koleżankach z administracji, było kilka takich związków, wszystkie szczęśliwe i udane. Widocznie dobre żyły wodne płynęły przez technikum górnicze - śmieje się pani Bogumiła.

Chociaż Józek zdobywał górniczy fach, działał w kabarecie szkolnym. Wszędzie go było pełno. Dlaczego zdecydował się na szkołę górniczą? - To była szkoła elitarna, a rodzice Józka bardzo chcieli, żeby miał konkretny fach w ręku. I mówili mu: „idź na kopalnię, będziesz sztygarem, dostaniesz auto z przydziału” - wspomina pani Bogumiła.

A Józek, chociaż z przedmiotami ścisłymi radził sobie dobrze, a później uczył nawet matematyki syna Pawła, to jego powołaniem nie była kopalnia. Profesor Henryk Czempiel (ten, od którego wzięła się potem nazwa parku) wspomniał, że przyszedł do niego jeden karlus, pytając, czy może śpiewać w jego chórze. Chłopaków trzeba było do chóru gonić, a Józek, bo któż inny to mógł być, zgłosił się sam!

Potem brylował w międzyszkolnym turnieju kulturalnym, a dzięki jego talentom technikum górnicze zdobywało czołowe miejsca.

- Jego rodzice bardzo przeżyli to, że wybrał aktorstwo. Pytali go: „synku, ale czy z tego wyżyjesz?”. Ale wyżył i miał się dobrze – zapewnia Bogumiła Polok.

Nie chciał być Hamletem

Już po pierwszym roku studiów wiedział jednak, że nie będzie aktorem dramatycznym. „Ja Hamletem nigdy nie będę” - mówił żonie. Ubolewał, że nie ma szkoły, dającej wykształcenie estradowe. Niektórzy profesorowie mieli mu za złe, że skończył tak prestiżową szkołę po to, by być zwykłym „estradowcem”. Ta łatka czasem mu ciążyła. Kiedy miał poprowadzić ważną galę w Rybniku, ktoś zapytał: „ten kabareciarz?”.

Ale scena i ludzie go kochali. Czasem to ciążyło. Polokowie wybrali się na rocznicę ślubu do baru Metro niedaleko ich domu. Jeszcze dobrze nie zamówili kawy i lampki wina, a wokół już siedziało kilku mężczyzn, którzy koniecznie w tym momencie musieli Józkowi „sprzedać” kawały.

Raz jeden niektórzy obrazili się na Józka, kiedy wystąpił w serialu „Święta wojna”. Zagrał Ernesta, szwagra głównego bohatera Bercika. - Było obrażanie Józka na rynku, niektórzy mówili: „Robisz z tych Ślązoków głupków” - wspomina pani Bogumiła.

W życie estradowe wciągnął syna Pawła. Razem stworzyli duet kabaretowy, potem Kapelę ze Śląska. - Jednego dnia nałożyły nam się dwa występy. Jeden kończył się o godz. 15 w Opolu, drugi zaczynał o 17 w Częstochowie. Wszystko zaczęło się sypać z powodu opóźnienia. Tata kończył pierwszy występ, ja zaczynałem drugi. Nikt się nie zorientował – wspomina Paweł Polok.

Józef Polok nigdy nie dał się uwieść pokusom show-biznesu. - Zawsze powtarzał, że jego wielkim szczęściem i atutem jest to, że rozkręciliśmy swój biznes. To dawało nam spokojne życie finansowe. Józek nie musiał występować za wszelką cenę – twierdzi pani Bogumiła.

Żartował nawet na łożu śmierci


- Mój mąż był człowiekiem bardzo radosnym, zabawnym, uwielbiał robić psikusy, to zresztą aktorzy chyba mają wpisane w swój zawód – opowiada pani Bogumiła.

Wspomina, jak aktorzy po ostatnim przedstawieniu zawsze robili sobie różne psikusy. - Występowała z nimi Anita Dymszówna, córka Adolfa Dymszy. Wychodzi na swoją scenę w spektaklu, a panowie wszyscy są w garniturach, ale... boso. Młoda aktorka „zgotowała się”, ale nie mogła się śmiać – opowiada pani Bogumiła.

Józek przenosił poczucie humoru do Rybnika. Zawsze przygotował coś na Prima Aprilis. Jednego razu zdobył firmowy papier z pieczątkami z urzędu miasta. Wydrukował na nim pismo informujące przyjaciół – sąsiadów, że przez ich dom poprowadzony zostanie pasaż w stronę targowiska! - Sąsiad strasznie się pieklił, że tak bez uzgodnienia mogą zdecydować o budowie pasażu przez czyiś dom – śmieje się pani Bogumiła.

- Nawet gdy był już śmiertelnie chory, trzymały się go żarty. Zaraz po pogrzebie spotkaliśmy się w restauracji i opowiadaliśmy sobie anegdoty z naszego życia i śmialiśmy się do łez, przypominając sobie to, co było najradośniejsze. Dzięki niemu nasze życie nie było nudne – mówi pani Bogumiła.

Sąsiedzi, z którymi Polokowie byli bardzo zżyci, wspólnie kolędowali, grillowali, do dziś nie potrafią się pogodzić z tym, że najmłodszego spośród nich, tego, który zawsze wszystkich rozweselał, nie ma już na tym świecie.

Galeria

Image alt Image alt Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz