Kto czuwał nad pradziadkiem Karlikiem? cz. 2

W roku 1914 wybuchła pierwsza wojna światowa. Karlik był za stary do służby wojskowej, więc pozostał w domu. Do wojska ściągnięto jednak jego najstarszego syna. Z pozoru niewiele się zmieniło. Ubyło młodych rąk do pracy, ale wojna toczyła się gdzieś daleko. Pradziadek Karlik dołączył jedynie do swoich wieczornych modłów intencję za poległych żołnierzy. Opowiadał potem swoim córkom, że podobnie w czasie wojen czynili jego ojciec i dziadek. Uważano bowiem powszechnie, że w ważnych przypadkach można prosić o pomoc dusze tych zmarłych, które na skutek owych modlitw zostały wybawione od mąk czyśćcowych i weszły już do chwały niebieskiej.
Nastały wtenczas ciężkie czasy dla śląskich rolników. Każdy musiał oddawać przypisane mu kontyngenty żywności przeznaczonej dla wojska. Zabierano zboże i ziemniaki, nie troszcząc się przy tym o to, jak rolnik z rodziną przeżyje najbliższą zimę. Zaglądano nawet do garnków obywateli, nakazując im gotowanie obiadów jednogarnkowych tzw. ańtopów. Zaradni Ślązacy ładowali do tych garów wszystko, co tylko się dało, a ich zawartość była tak gęsta, że łycha w niej stała.
Karlik obsiał znaczną część pola gryką, bo Niemcy produkowanej z niej kaszy gryczanej po prostu nie znali i z tej racji jej nie zabierali. Na ziemniaki przeznaczył niezbyt wielki zagon i prawie wszystko musiał oddać na kontyngent, więc następnego roku postanowić posadzić ziemniaki na kilku niewielkich poletkach i część z nich ukryć. W tym celu wykopał „dołek” pod podłogą sypialni, a wybraną ziemię dzieci wynosiły w garach do warzywniaka umiejscowionego za stodołą. Na nic zdała się jednak cała konspiracja, bo najwyraźniej nasłany przez kogoś „szandara” od razu poszedł do izby, podniósł deski i kazał oddać całą zawartość dołka na cele wojenne. Postraszył przy tym jeszcze Karlika sądem wojskowym i nałożył horrendalną karę pieniężną. Żeby ją zapłacić, gospodarz musiał się zapożyczyć u krewnych. Po jakimś czasie sytuacja nieco się uspokoiła, bo niemieccy żandarmi nie przeszukiwali już tak gorliwie chłopskich zagród zapewne dlatego, że koniec wojny zdawał się być już bliski. I wtedy znany z krewkiego charakteru Karlik zaczął żałować tego, że musiał zapłacić tak wielką karę pieniężną i po cichu szukał zemsty na nadgorliwym żandarmie. Okazja nadarzyła się dość szybko. Pewnego jesiennego dnia Karlik wracał piechotą z targu w Rybniku i zauważył, że ów żandarm – służbista moczy nogi w przygranicznym potoku. Można było przypuszczać, że robi to po to, żeby wytrzeźwieć, bo po odwiedzinach w rybnickiej komendzie zazwyczaj wstępował w drodze powrotnej do karczmy.
Pradziadek Karlik postanowił taką okazję wykorzystać i zaskoczyć go od tyłu. Na plecy rosłego żandarma padł grad uderzeń solidną laską, a potem drobny, rozsierdzony starszy pan tak silnie popchnął znacznie młodszego od siebie żandarma, że ten upadł twarzą do wody. Zaś pradziadek spokojnym krokiem odszedł w stronę mostku, jakby pobicie nie było jego sprawką. Kiedy żandarm wygramolił się z rzeczki, zdołał go jednak rozpoznać. Jakiś czas potem pradziadek dostał wezwanie do sądu w Opolu. Takie zawiadomienie nie wróżyło nic dobrego. Karlik mógł z Opola nie wrócić! Niemieckie władze surowo karały za czynną napaść na funkcjonariusza państwowego i za znieważenie munduru, tym bardziej, że trwała jeszcze wtedy wojna. Dobiegający już wtedy 60-tki pradziadek zdecydował, że do Opola pojedzie sam, ale jego żona, prosta kobieta, wysłała za nim w tajemnicy swego krewnego, który jej zdaniem mógłby służyć Karlikowi pomocą, gdyż był człowiekiem bywałym we świecie, bo za pracą przewędrował niemal całą Europę. O tym, jak potoczyła się sprawa sądowa w Opolu, rodzina dowiedziała się głównie z jego relacji, bo pradziadek nie kwapił się zbytnio do opowieści na ten temat.

Ciąg dalszy tej opowieści za tydzień

Komentarze

Dodaj komentarz