Śledząc w ostatnich dniach medialno-internetowe "show" zbudowane na ludzkiej tragedii, elementy o takim właśnie charakterze obserwować mogłem nieustannie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w zestawieniu "jadu" zwierzęcego z ludzkim, ten drugi jest bardziej trujący. Zwierzęcy jest przecież składnikiem wielu leków ratujących życie, ludzki natomiast - wyłącznie wyniszcza. Wyniszcza i psuje ludzkie relacje, przychylne spojrzenie i pozytywny gest. Blokuje uśmiech i zabija szczerość. Każdy ma prawo do ostrzejszego języka, ale ostry nie jest synonimem słów: wulgarny, toksyczny i obraźliwy. Profil i login na społecznościowym portalu nie dają alibi, by korzystać z fałszywych synonimów. Nikt i nic takiego alibi nie daje, próżno też szukać jakiegokolwiek usprawiedliwienia. A czym tak naprawdę jest mowa nienawiści i jak opisać "jad", który okrasza wypowiedzi? Jedni pobluźnić mogą, bo przecież jest wolność słowa. Inni natomiast w podobnej sytuacji wskazywani są jako twórcy mowy znienawidzonej. W konsekwencji zaś skazywani na medialną chłostę. Kto więc może mowę stosować, a kto nie...? Gdzie jest granica? Do jakiego stopnia można się posunąć i czy przypadkiem nie wrócimy do czasów cenzury, ulegając presji na wprowadzenie ograniczeń...?
Jedno wiem na pewno. Chcę patrzeć w tym zakresie wyłącznie na siebie. Chcę mieć własny kodeks, który powinienem i który będę konsekwentnie stosować. Nie posunę się do absurdu zbudowanego na"sms"-ie z centrali – ze wskazaniami co mówić. Jeśli pojawi się potrzeba - należy być werbalnie celnym i ostrym, w innych przypadkach trzeba jednak umieć łagodzić ton. Oraz nieugięcie przestrzegać swych kodeksowych granic, bez których wobec społecznika od "hien"pozostawałoby już zastosować wyłącznie Kodeks Hammurabiego.
Łukasz Dwornik, radny Prawa i Sprawiedliwości z Rybnika
Komentarze