Bożena i Waldemar Jeziorowscy. Ona pracowała u Barbary O., on żyrował jej pożyczki / Adrian Karpeta
Bożena i Waldemar Jeziorowscy. Ona pracowała u Barbary O., on żyrował jej pożyczki / Adrian Karpeta

W zeszłym tygodniu w Sądzie Rejonowym w Rybniku zeznawał Henryk Bończyk, jeden z poszkodowanych, który teraz jest oskarżycielem posiłkowym. Był kierowcą i magazynierem w firmie Barbary O. Pewnego dnia odwoził swoją szefową do domu. W samochodzie zapytała, czy podżyruje jej pożyczkę, 75 tys. zł. Pan Henryk chciał wiedzieć, na co te pieniądze mają być przeznaczone. I szefowa wymieniała: uszkodzone drzwi wejściowe do sklepu, wejście od strony podwórka wymagające remontu, poręcze schodów do poprawienia. Twierdziła, że to, co zarabia, inwestuje w nowe sklepy, więc nie ma pieniędzy na takie naprawy. Wskazywała ich wspólnego znajomego, który wcześniej był jej żyrantem i mógł zaświadczyć, że Barbara O. wszystko spłaca. Pan Henryk skontaktował się z żoną tego człowieka , była kierowniczką sklepu należącego do Barbary O. Usłyszał: "Ja pana do niczego nie namawiam, ale mój małżonek podpisał i zostało wszystko spłacone".

Bo żona straci pracę

Pan Henryk radził się również swojej żony, która znalazła pracę u Barbary O. A Barbara O. kilkanaście razy pytała pana Henryka, czy żona jest zadowolona z roboty, bo inni ludzie chętnie podjęliby u niej pracę.
- Doszedłem do wniosku, że gdybym nie podpisał tej pożyczki, żona straciłaby pracę. Mówiłem jej: masz dwa lata do emerytury, gdzie będziesz szukała roboty – zeznawał przed sądem pan Henryk.

Małżonkowie zgodzili się na podżyrowanie pożyczki. Żona pana Henryka powiedziała tylko: "Tak, co nie będziemy tego spłacać".

6 czerwca 2011 roku pan Henryk przyjechał do banku w Czerwionce podpisać dokumenty pożyczki. Wszystko odbywało się w pośpiechu. Przed wizytą w banku pani Barbara poleciła mu jeszcze rozwieźć po sklepach 25 worków ziemniaków i kilkanaście worków kapusty. Do banku dotarł więc cały umorusany. Został poproszony do pokoju, usłyszał, że pani Barbara O. dojedzie później, bo są u niej przedstawiciele firmy handlującej warzywami. Dostał do podpisu papiery pożyczki, wskazano mu miejsce, w którym ma złożyć swój podpis. - Nie czytałem, bo wierzyłem jej jak matce. Pracując u niej, rozwoziłem też pieniądze po hurtowniach, nawet 70-80 tysięcy złotych tygodniowo. Wierzyłem, że ma pieniądze, że co to dla niej te 75 tys. z banku – mówił przed sądem Henryk Bończyk.

Nie tracił czasu na czytanie dokumentów. W dodatku przez cały czas dzwonił do niego zmiennik, że ma szybko zdać samochód na bazę.

Bank się upomniał

Po jakimś czasie do domu pana Henryka zaczęły przychodzić upomnienia z banku. Okazało się, że pożyczkobiorcą jest... sprzątaczka Monika S., która w 2011 roku miała 500 zł renty, a u Barbary O. zarabiała 600 zł! Pan Henryk pytał swoją szefową, dlaczego tak się stało. Usłyszał, że ma się nie martwić, że wszystko zostanie spłacone. Ale po jakimś czasie znów zaczęły przychodzić upomnienia z banku...

Szybko okazało się, że pan Henryk nie jest jedynym poszkodowanym. Barbara O. wypisywała zaświadczenia dla banku, że ludzie zarabiają u niej po 2, 3, a nawet 4 tys. zł, w rzeczywistości dostawali maksymalnie 1500 zł. Bank wypłacał pożyczki... Barbara O. zabierała pieniądze, nie spłacała pożyczek. Bank ścigał pracowników...

Poszkodowani skrzyknęli się i poprosili o spotkanie w banku. - Prezes banku zapewnił nas, że Barbara O. będzie spłacała, że podpisze z nią umowę w tej sprawie – mówił przed sądem pan Henryk.

Biznesmenka kredytów jednak nie spłaciła... W 2013 roku poszkodowani podpisali umowę z bankiem, ustalili, kto ile może oddać. Spłacają do dziś, po kilkaset złotych miesięcznie.


Spłacają do dziś


Pani Elżbieta wzięła 75 tys. zł pożyczki, którą podżyrowała jej koleżanka Jolanta Kujawska. Razem pracowały u Barbary O. jako sprzedawczynie.
- Drugim żyrantem był mąż Barbary O. Oczywiście oni nie spłacali, więc zostałyśmy z tą pożyczką same na 25 lat. Państwo O. mówili, że Ela wzięła te pieniądze na wesele syna. Ela zachorowała na nerki, miała przeszczep, niestety zmarła. Uważam, że do grobu wpędziły ją zmartwienia – mówi nam Jolanta Kujawska, która spłaca po 250 zł miesięcznie przy zarobku 1500 zł.

- Przed śmiercią spotkałem Elżbietę. Powiedziała mi tylko: "zobacz tylko, co ta czarna wrona (Barbara O. - przyp. red.) mi zrobiła. Ja umieram – mówi nam pan Henryk.

Wśród poszkodowanych przez Barbarę O. są małżonkowie Bożena i Waldemar Jeziorowscy. - Małżonka pracowała u pani Barbary, ja jej trzy razy poręczyłem kredyt. Pracuję na kopalni, nie miałem z tym problemu. Pierwsze dwie pożyczki, na mniejsze kwoty zostały spłacone. Trzecia już nie. Pierwsza pożyczka była na Dominikę S., dla której Barbara O. była chrzestną, a trzecia na niepełnosprawną Monikę S. - mówi nam pan Waldemar.

Pierwsze dwie pożyczki były na kilka tysięcy złotych, trzecia już na 75 tys. zł. - Bank ujawnił się, gdy pożyczka urosła do 100 tys. złotych! - dodaje pan Waldemar.
Podpisali ugodę z bankiem, pan Waldemar będzie spłacał do 60. roku życia, po prawie 400 złotych. Zostało mu jeszcze ponad sześć lat.
Jego żona zwolniła się, kiedy Barbara O. przestała płacić jej pensję, a w sklepach były problemy z brakiem towaru.

Pieniądze stracił też... przyjaciel domu pani Barbary O. i jej małżonka, Franciszek Wundersee. - Poniosłem koszty w wysokości 87 tys. 699 zł i 78 groszy. Barbara O. powiedziała mi wprost: "Franek, mam kłopoty w firmie, pan W. weźmie dla mnie pożyczkę, czy możesz to podżyrować?". Miałem wielki kłopot, bo przyjaźniłem się z O. przez 20 lat, z mężem Barbary spotykałem się codziennie, byliśmy sąsiadami – opowiadał nam Franciszek Wundersee.

Kiedy okazało się, że pożyczka nie jest spłacana, pani Barbara O. przystąpiła do niej jako... żyrant. Ale nie spłacała. - Ona tak się zadłużyła, że nie miała możliwości... - mówił nam Franciszek Wundersee.

Żaden z pracowników i żyrantów nie usłyszał od Barbary O. słowa "przepraszam". Każdemu mówiła: "Nie martw się, ty będziesz pierwszy spłacony". Przed sądem, poprzez swojego adwokata, zapytała, czy może opuścić salę. Uzyskała zgodę, odpowiada z wolnej stopy. Kolejny termin wyznaczono na 24 kwietnia.

Komentarze

Dodaj komentarz