Grupa Ślązakw z Teksasu odwiedziła Żory / Ireneusz Stajer
Grupa Ślązakw z Teksasu odwiedziła Żory / Ireneusz Stajer

Przylecieli zza oceanu do kraju przodków. Większość z blisko 50 teksańskich Ślązaków jest po raz pierwszy w Polsce, ba, nawet w Europie.

Wczoraj (31 maja) odwiedzili Żory. Autobus zatrzymał się przed Muzeum Ognia, gdzie od parunastu dni można zwiedzać wyjątkową ekspozycję. Przedstawia ona dzieje XIX – wiecznej emigracji Ślązaków z okolic Strzelec Opolskich, Lublińca i Tarnowskich Gór w rejon San Antonio.

Jakieś 150 – 200 kilometrów od granicy z Meksykiem założyli pierwszą polską osadę w Stanach Zjednoczonych – Panna Maria. Następnie powstały kolejne: Bandera (od flagi), Cestohowa, Pavelekville, Kosciuszko, Cotulla (związana z Józefem Kotulą), St. Hedwig (od św. Jadwigi - patronki Śląska), Falls City. Obecnie w całych Stanach Zjednoczonych żyje około 200 tysięcy osób, którzy wywodzą się od teksańskich Ślązaków.

Od 1996 roku przyjeżdżają do kraju przodków z księdzem Franciszkiem Kurzajem, opiekującym się już 33 lata polskimi parafiami w Teksasie. - Niektórzy są z Dallas, inni z Austin, ale większość z okolic San Antonio. Oni się tam urodzili, ale pracują w różnych częściach Stanów Zjednoczonych. Od lat dokumentujemy śląską emigrację z połowy XIX-stulecia. Dokładnie już wiemy, z jakich wiosek pochodzili przodkowie współczesnych Amerykanów o śląskich korzeniach – opowiada ksiądz Franciszek, obecnie proboszcz parafii Floresville.

Trudno opisać wzruszenie śląskich Teksańczyków zwiedzających wystawę. Uśmiechając się przez łzy rozpoznawali na zdjęciach swych przodków. Fotografowali plansze, które pokażą swym dzieciom i wnukom za oceanem. Sami są już czwartym i piątym pokoleniem grup, które od 1854 roku, pod przewodnictwem księdza Leopolda Moczygemby ze Sławięcic, wyemigrowały do Teksasu.

- Jestem taka szczęśliwa, że mogłam odwiedzić Polskę i mój ukochany Śląsk. Pochodzę w prostej linii z rodziny Moczygembów. Mój ojciec nosił to nazwisko. Mama wywodzi się z Urbańczyków. W parafii pod wezwaniem Serca Pana Jezusa w Floresville opiekuję się ludźmi chorującymi na Alzheimera. W większości są oni śląskiego pochodzenia. O mój Boże, tutaj kościoły są zachwycające, pełne ludzi, którzy są wspaniali - powiedziała nam Carol Moczygemba-Zidek, która wyszła za Czecha. Zna kilka polskich słów, jak "piyknie" czy "dzień dobry". Ale razem z pozostałymi gośćmi zaśpiewała piękną polszczyzną „Serdeczna Matko”. Bo dla nich wiara katolicka jest najważniejsza na świecie, jeszcze bardziej niż ich śląskie korzenie.

Całkiem dobrze rzondzi (po starośląsku) „mówi”, Ernest Rakowicz. - Znom ślonski od rodziców, starzików, wujków i ciotek. Wszyscy oni rzondzili po polsku. Młodszy brat, który mieszko blisko Dallas już nie rzondzi – uśmiecha się pan Ernest. Jest farmerem w miasteczku St. Hedwig, ma 100 akrów ziemi, a 1 akr to 4046,8564224 metrów kwadratowych. Hoduje bydło.
Jego prapradziadkowie przybyli do Teksasu w drugiej połowie XIX wieku.

Po ujarzmieniu nieurodzajnej ziemi, usunięciu stepowej roślinności, gospodarowali na... tysiącach akrów. Przywozili bydło z Meksyku. - Starzik mioł mono (może) 3 - 4 tysiące akrów – dodaje Ernest Rakowicz. Sam wychował się na tej farmie. Rodzina uprawiała pszenicę, kukurydzę, owies i bawełnę. Ma czworo dzieci i żonę Kimberly, która jest Holenderką. W Polsce zachwycił się zielenią. - U nas jest bardzo sucho. Czasem deszcz pada raz na rok albo raz na dwa lata – przyznaje. 

Co ciekawe, na gruntach należących do śląskich Teksańczyków odkryto złoża ropy naftowej. Koncerny zaczęły odwierty. - Niech się uwijają, bo życie jest krótkie – żartuje pan Ernest.

- Zapytałem jedną panią, z czego żyje? „A mom na polu cztery pompy – dopowiada Gerard Kurzaj. Brat księdza Franciszka organizuje z kolei wyjazdy krewniaków teksańskich Ślązaków do Ameryki. Dzięki temu wiele rodzin na obu kontynentach znalazło swych bliskich. - Do kraju przyjeżdżają zawsze z księdzem. Chcą bowiem zajrzeć do ksiąg metrykalnych w parafiach, skąd wypłynęli do Ameryki ich przodkowie. Pokazujemy im nie tylko Śląsk. Jeździmy z nimi na Wawel, do Wieliczki, Warszawy i wielu innych pięknych miejsc – wymienia pan Gerard. Tegoroczna wycieczka jest bardzo liczna.

- W zeszłym roku poinformowaliśmy, że to już ostatni taki wyjazd. Wiele osób chciało zobaczyć ojczysty kraj swych przodków, więc zgłosiła się rekordowa liczba. Byliśmy już we Wrocławiu i Trzebnicy u św. Jadwigi – podkreśla Gerard Kurzaj.

Z grupą podróżuje Monika Organiściok, pierwsza Ślązaczka Roku 1993. W nagrodę poleciała wówczas do Teksasu na 150-lecie osady Panna Maria. W Muzeum Ognia opowiedziała o genezie unikalnego w  skali świata Święta Ogniowego, które od XVIII stulecia odbywa się w Żorach, zawsze 11 maja. Potem wszyscy pojechali do Twinpigs – Amerykańskiego Parku Rozrywki.

 

Do tematu wrócimy w środowych "Nowinach". 

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz