Trudka


Moje opowieści są zbeletryzowaną formą ich życiorysów, opartą na wspomnieniach moich bliskich, znajomych i w niewielkim stopniu także na moim własnym doświadczeniu.
Po wyjeździe rodziców mała Wisia wychowywała się u dziadków, którzy mieszkali na Kościółku. Doskonale znała najbliższą okolicę, ale dalej wypuszczała się raczej rzadko. Kiedyś za zgodą babci poszła ze starszym kolega w pobliże szpitala. Chłopiec pokazał jej wysoki parkan otaczający jedną z posesji i stwierdził, że tam straszy. Na dowód postukał kijem w jedną z desek i wtedy odezwał się ni to skowyt, ni to płacz. Przerażone dzieci uciekły, ale nikomu o tym nie wspomniały. Po kilku dniach Wisia wróciła sama w to miejsce. Ciekawska natura kazała jej sprawdzić, co kryje się za parkanem. Z bijącym mocno sercem podeszła do wysokiego płotu i zamierzała się nań wspiąć, ale nie znalazła żadnego punktu zaczepienia. Deski były gładko oheblowane i pociągnięte wapnem.
– Jest tam kto? – zapytała drżącym głosem.
– Trudka! – padła odpowiedź.
– Kim jesteś?
– Trudka! – odpowiedź była taka sama, jak za pierwszym razem.
– Trudka? – zapytała dziewczynka i odpowiedź znów się powtórzyła.
– Dziwne! – pomyślała mała Wisia i ruszyła w poszukiwaniu jakiejś dziury w płocie. Wreszcie natrafiła na jakiś sęczek, który dał się wypchnąć na drugą stronę. Po chwili usłyszała coś, co przypominało skrzypienie kół i zobaczyła w otworze zdeformowana twarz młodej kobiety. W pierwszej chwili dziewczynka odskoczyła, ale potem zajrzała przez dziurę ponownie.
Tak to zaprzyjaźniła się z ułomną młodą kobietą zza parkanu. Spędzała z nią prawie wszystkie wolne chwile. Przynosiła jej „zaoszczędzone” cukierki. Sama Trudka mówiła niewiele, ale przy Wisi nauczyła się kilku nowych słów. Wyprawy w okolice szpitala to była wielka tajemnica dziewczynki, ale ktoś ja chyba odkrył, bo zakrył dziurę po sęku solidną deską i przyjaciółki nie mogły się już oglądać, ale nadal rozmawiały ze sobą przez płot. Pewnego razu Wisia usłyszała, że po drugiej stronie coś się przewróciło, a po chwili zobaczyła niewielką dłoń odrzucającą ziemię spod szerokiej deski. Odtąd przyjaciółki komunikowały się leżąc na ziemi. Krótko przed końcem wojny mieszkańcy willi pod osłoną nocy wyprowadzili się w nieznanym kierunku. Trudka zniknęła. Zrozpaczona dziewczynka zaczęła o nią wypytywać dorosłych, ale ci ją wyśmiali. Stwierdzili, że coś musiała sobie ubzdurać, bo mieszkańcy tej posesji mieli tylko jedną córkę i do tego zdrową jak rydz, zresztą wszyscy ją znali i nigdy nie słyszeli, żeby miała siostrę.
Kilka lat później, już po wojnie, Wisia dostała pracę w radzie narodowej, tak wtedy nazywano urząd miasta i któregoś dnia musiała zejść do archiwum zorganizowanego na prędce w piwnicy w starej części budynku. Kiedy tam weszła, zauważyła, że blisko drzwi leżą stare książki meldunkowe. Wtedy przypomniała sobie o Trudce. Przy nikłym świetle padającym przez zakratowane piwniczne okienko zdołała odszukać rok 1932, a potem adres willi za parkanem. Zameldowani byli tam rodzice i dwie ich córki. Starsza z nich miała na imię Gertruda i w chwili spotkania z Wisią miała około dwudziestu trzech lat, ale czy to jeszcze kogoś obchodziło?

Napisane: czerwiec 2010 r.

Komentarze

Dodaj komentarz