Upiór na weselu  cz. 1

Najstarszy, zachowany do dziś cmentarz, znajdujący się tuż obok, za murami miejskimi, poświęcono dopiero w roku 1824. Pomimo usilnych próśb naszego księdza proboszcza o uszanowanie wykopanych ludzkich szczątków, robotnicy prowadzący prace ziemne często stroili sobie niewybredne żarty, proponując wszystkim przechodzącym (nawet nam uczniom pobliskiej szkoły podstawowej nr 2) „kości na zupę”. Wszystkie wykopane ludzkie kości były gromadzone pod murem obronnym obok salek katechetycznych, a potem umieszczono je w dużej drewnianej skrzyni i pochowano na starym cmentarzu w mogile, na której ustawiono „krzyż pokutny” pochodzący z ul. Rybnickiej. Moją skromną uwagę długo zaprzątały dwa „wykopaliska”: niewielka czaszka, leżąca na kupie piachu, przy której trzymały się jeszcze długie, matowo rude włosy, oraz potężna kość, która w moim mniemaniu budziła wątpliwości, czy na pewno jest ludzka? Dopiero od naszego proboszcza dowiedziałam się, że jest to kość udowa i jej właściciel za życia musiał być bardzo wysokim człowiekiem, mógł mieć nawet ponad dwa metry wzrostu. Jako 5-letnie poznałam brata mojego dziadka, który miał ponad 190 cm wzrostu i wydawał mi się olbrzymem, więc nie mieściło mi się w głowie, że mógłby istnieć ktoś jeszcze wyższy. Nawiązuję do tego wydarzenia, gdyż to ono sprawiło, że bardzo dokładnie zapamiętałam opowieść o upiorze na weselu, którą słyszałam kilka lat później.
Wybrałam się wtedy na klasową wycieczkę i jedną noc mieliśmy spędzić pod namiotami ustawionymi w małym zagajniku. Wszystko było już przygotowane na nasz przyjazd. Szybko nas rozlokowano, a potem kiedy zjedliśmy suchy prowiant i popiliśmy go wodą z pobliskiego źródełka, zapalono obozowe ognisko. Do najbliższych zabudowań było około dwieście metrów, więc nie była to żadna głusza, ale kiedy zapadły ciemności i las zaczął „gadać” (pisałam już kilkakrotnie o tym zjawisku), nam mieszczuchom chodziły ciarki po plecach! Atmosferę była dość niesamowita, a „podgrzała” ją jeszcze opowieść jednego z organizatorów. Skutkiem tego następnego ranka była długa kolejka do obozowej latryny, bo w nocy nikt nie odważył się „wyleźć” z namiotu.
Wieczorna opowieść dotyczyła pojawienia się upiora na weselu. Skąd pochodziła i czy opowiadający nie przeczytał jej przypadkiem w jakiejś książce, tego nie wiem, ale na pewno należała do tych mrożących krew żyłach! Miała się ona wydarzyć na początku wieku XIX w pewnym starym, średniowiecznym miasteczku otoczonym murami obronnymi. I może istotnie tak było, bo właśnie w tym czasie w wielu miastach zburzono niepotrzebne już mury, a pochodzący z nich budulec przeznaczono na inne cele budowlane.

P.S.
Drodzy Czytelnicy, historię o pojawieniu się upiora poznacie za tydzień, serdecznie zapraszam.

Komentarze

Dodaj komentarz