O dobrym zbóju Madeju z Łupiej Góry

Dawno, dawno temu w naszej okolicy grasował zbój Madej. Niektórzy starzy ludzie twierdzili, że tak naprawdę miał on na imię Maciej i w młodości był bardzo miłym, ale leniwym chłopcem. Kiedy dorósł do wieku młodzieńczego, nie zważając na lamenty matki, przystał do zbójeckiej bandy, a wiadomo, z kim przestajesz, takim się stajesz, tak więc w kwiecie wieku Madej był najokrutniejszym zbójem w okolicy.


Często czatował przy Łupiej Górze na przejeżdżające tamtędy karawany kupieckie. Atakował znienacka! Trup słał się gęsto, bo swoją ulubioną maczugą potrafił rozbić dwie głowy naraz. Kiedy ci, którzy przeżyli, uciekli w las, zabierał łupy i wiózł do swojej siedziby na mokradłach, a potem konie puszczał wolno, bo mu już do niczego nie były potrzebne.
Pewnego razu na jednym z wozów znalazł dziewczynkę. Była sierotą i nie miała dokąd pójść. Chcąc nie chcąc musiał ją zabrać do swojej siedziby. Za to, że jej nie zabił, mała odwdzięczała mu się gotowaniem, jedzenia i praniem ubrań. Wtedy zbój przypomniał sobie dom rodzinny i łza zakręciła mu się w oku, ale zaprzestać zbójowania nie zamierzał.
Dziewczynce wydawało się, że zbój jest nieszczęśliwym człowiekiem i często modliła się w jego intencji, żeby dobry Bóg wyprowadził go na właściwą drogę. Widać jej modlitwy zostały wysłuchane, bo kiedyś we śnie przyszedł do zbója jego Anioł Stróż, który od wielu lat trzymał się na uboczu po tym, jak mu niczego nieświadomy Madej wybił swoją maczugą wszystkie anielskie zęby. Od tego czasu anioł seplenił:
– Pódź sy mnom Madeju, cos ci pokoza! – zaproponował niebieski posłaniec.
– Co też ty mi możesz pokozać , aniołeczku? – zdziwił się Madej.
– Pódź sy nmnom, niy bydzies załowoł! Pokoza ci piekło, spotkos się tam ze swojimi kamratami...
Jakaś niewidzialna siła pociągnęła zbója za aniołem. Kiedy tylko weszli w bramę piekielną, Madeja oblały siódme poty, tak było tam gorąco. Diabły gotowały w wielgaśnych kotłach duszyczki rozmaitych nacji i kolorów skóry. Dalej w głębi przebywali ci, którzy jeszcze więcej nagrzeszyli. Madej spotkał tam trzech swoich zbójeckich kamratów, którzy byli przykuci do wielkiego koła i wytwarzali prąd elektryczny dla całego piekła. Jak tylko piekielne lampy lekko zamrugały, to rogaci i śmierdzący smołą strażnicy dźgali ich widłami w chude plecy. Nie mieli nawet czasu z Madejem porozmawiać, jeden tylko, jego serdeczny druh Jendras Białas, zawołał za nim:
– Poprow się kamracie, poprow... za grzychy żałuj... poprow...
Madej, co prawda, nie zląkł się, ale miał się na baczności, przyspieszył kroku, żeby jak najszybciej opuścić piekło, a w duchu przyrzekł sobie, że nikomu nie da się namówić, żeby tu wrócić!
Nagle znalazł się w zupełnie innej okolicy. Stały tam okazałe domy, które otaczały przepiękne ogrody. Anioł Stróż wskazał ręką na najbliższy:
– Tyn sam zaroz ze kraja, to je twój zomek, Madeju, godej, widzi ci sie?
– No, ja, moga se go łobejrzeć? – zapytał zbójnik.
– No toć, łoboc se łoboc, a bac yno pilnie, co tam bydzies mioł po śmierci! – odparł anioł, a wprowadził zbója do wielkiej sali. Na środku płonęło wielkie ognisko, a nad nim wisiała krata najeżona ostrzami tysiąca noży. W koło tego strasznego urządzenia kręciło się trzech dziwnych, choć elegancko ubranych służących. Każdemu z nich ze spodni wyglądał ogon, przypominający nasmołowany sznur.
– Diobły! – pomyślał Madej i pierwszy raz w życiu strach go obleciał, ale aby nie dać po sobie niczego poznać, zapytał o przeznaczenie tej machiny.
– Roztomiły panoczku – odpowiedział mu najbliżej stojący diabeł. – To je Madejowe łoże! Wiycie, to je taki chop, co jeszcze po ziymiczce loto, ale tyn tam na wiyrchu mu już dni porachowoł! Jak sam tyn istny trefi, to my se na nim poużywomy, pra kamraci?!
Co odpowiedziały diabły, tego już Madej nie usłyszał, bo właśnie w tym momencie na jego nosie usiadła mucha i się obudził. Ucieszył się, że to był tylko straszny sen, ale to, co zobaczył dało mu sporo do myślenia. W końcu postanowił, że będzie dobrym zbójem, zamiast rabować, zaczął obdarzać ludzi zgromadzonymi skarbami. Siadywał przy drodze, na której napadał przedtem na podróżnych i jeśli udało mu się złapać jakiegoś przechodzącego tamtędy wędrowca, wręczał mu mieszek z pieniędzmi. Biedny człek zazwyczaj bronił się jak mógł i wietrząc podstęp za nic w świecie nie chciał go wziąć, a wtedy rozeźlony Madej szczuł go psami. Jego postępowanie nie spodobało się w niebie i Pan Bóg ponownie wysłał anioła, tym razem na jawie. Kiedy ten robił Madejowi wyrzuty, on tylko mrugnął do niego i powiedział:
– Roztomiły aniołeczku, tela lot był żech tym zbójym, to jo se już lepi nim zostana, po co mom sie zmiyniać na stare lata, a twoja w tym gowa, coby ludzie ło mie godali, żech je dobry zbój!
Jak tego anioł dokonał nikt nie wie, ale w okolicy do dziś krąży opowieść o dobrym zbóju Madeju, który w tajemniczy sposób wspomógł wielu potrzebujących i ufundował miedziany dach na opuszczonej kapliczce.

4

Komentarze

  • Hania zdjęcie 03 grudnia 2020 13:05Ale zdjęcie pochodzi z Grot Nagórzyckich w Tomaszowie Mazowieckim ;)
  • Elżbieta Grymel Do Jany. 10 października 2020 18:53Witam pani Jano! Dziękuję za pamięć. Przyczyną przerwy była przebudowa strony internetowej "Nowin". W drukowanym wydaniu "Nowin" opowieści wychodziły jak dotychczas. O wydanie internetowe moich opowieści pytali też nasi czytelnicy z Niemiec. Serdecznie Panią pozdrawiam i proszę o pilny kontakt na Facebooku.
  • Elżbieta Grymel - Grymlino. Do chopa ze Żorow 15 czerwca 2020 11:32Tak godajom, że skarb jest, ale zdobyć go nie można, bo go diabeł pilnuje i ma na usługach szkielety zbójców, które wszystkich amatorów skarbu potrafią przegonić! Pisałam o tym kilka lat temu, więc może dobrze byłoby ten temat odświeżyć? Pozdrawiam i czekam na dalsze komentarze . :)!
  • Chop ze Żorow tyn artykuł 11 czerwca 2020 14:27Posłuchejcie Grymlino, tych Madejow wszyndy pełno było, bo jo takich pora godkow znom, ale myśla se że tyn Madej to był troszka taki chop d..., bo wiela skokoł a malo robił! Nie wiym eli wiycie, że godajom, co na tyj naszej Łupi gorze je zbójecki skarb skryty?

Dodaj komentarz