Mamy demokrację czy nie?
Jeszcze nie tak dawno marzyliśmy o wolnych, demokratycznych wyborach, o swoich przedstawicielach w parlamencie, o tym, aby mieć jakikolwiek wpływ na rządzenie krajem. Co nam zostało z tych marzeń po 22 latach? Dzisiaj na podziurawionych plakatach kandydaci mają trawę w uszach, patyki w nosie, czarne placki na policzkach, szczerbate uśmiechy, a obok swoich nazwisk kilka jadowitych słów.
Podobno do demokracji trzeba dorosnąć. Do kampanii wyborczej także. Komitety wyborcze już wiedzą, że im wyżej wisi reklama, tym większe szanse, że nie dosięgnie jej ręka głęboko rozczarowanego wyborcy, który przy pomocy spreju i gwoździa zapragnie wyrazić dosadną opinię o rządzeniu państwem. Wszyscy widzimy, że tak długo wyczekiwana i upragniona demokracja przybiera coraz bardziej barbarzyński charakter. Zaciskamy jednak zęby, bo ponoć doskonalszego systemu nikt jeszcze nie wymyślił. Udajemy, że trawa w nosie i zamalowane na czarno zęby to nic takiego, żadne barbarzyństwo. Ot, zwykły przejaw działalności albo jakiegoś menela spod budki z piwem, albo profesora uczelni. Jak się komuś zachciało startować, musi być gotowy na rzymskie igrzyska i kciuk w dół. W końcu mamy demokrację...
Przejeżdżając przez Rybnik, Wodzisław, Jastrzębie, patrzę na zniszczone banery z obraźliwymi dopiskami i zastanawiam się, co zostało z marzeń o demokratycznym państwie. Z jednej strony kandydaci, o których już wiemy, że nie spełnią wszystkich swoich obietnic. Z drugiej strony ludzie, którzy prawo udziału w demokratycznych wyborach chętnie by zamienili na wiarę w skuteczność działania polityków. Następne wybory mają odbyć się także w internecie. Być może za kolejne cztery lata obywatele siądą przy komputerach i wyślą swój głos do wirtualnej urny, a potem poszukają myszką możliwości dodawania komentarzy i oplują tych, których wybrali.

Komentarze

Dodaj komentarz