Coraz więcej młodych ludzi odkłada dyplomy do szuflady, robi kurs spawacza, wózka widłowego i... idzie pracować. Muszą z czegoś żyć, a ich dyplom jest często niewiele wart na rynku pracy.
Po co tyle lat się uczyłam, zakuwałam jak głupia, a teraz siedzę w sklepie z komórkami i jeszcze Bogu dziękuję, że mam pracę – wzrusza ramionami Ewelina z Niedobczyc, absolwentka resocjalizacji.
Marcin jako student dorabiał na budowach, po studiach chciał jednak pracować zgodnie z wybranym kierunkiem na wydziale elektrycznym Politechniki Śląskiej. Studia ukończył z wyróżnieniem, zadowolony ruszył na poszukiwanie pracy. Pół roku wystawał na korytarzu w pośredniaku, chodził od firmy do firmy, wysyłał setki CV, aż machnął ręką i poszedł na dół do kopalni.
– Muszę przecież z czegoś żyć, dyplomami się nie najem – kwituje krótko świeżo upieczony inżynier.
Lata nauki po nic
Ks. dr Rafał Śpiewak, duszpasterz akademicki, od jakiegoś czasu obserwuje to niepokojące zjawisko wśród rybnickich studentów oraz absolwentów studiów.
– Wielu młodych ludzi rezygnuje ze studiów i idą na kursy zawodowe, przyuczenia czy wprost do pewnych zawodów. W jakiejś mierze ich oszukano, zamykając szkoły zawodowe. Szkoły, gdzie szkoli się po prostu fachowców, a tych jest coraz mniej – mówi rybnicki ksiądz.
Szukając pracy, młodzi ludzie słyszą najczęściej pytanie: a co konkretnie umiesz robić? I czar pryska, bowiem okazuje się, że dyplom to za mało, żeby zdobyć zatrudnienie. Pracodawcy potrzebują ludzi z konkretnymi umiejętnościami.
– Nie mamy ślusarzy, tokarzy, ale mamy ludzi z dyplomami, często kiepsko wykształconych i niemających zielonego pojęcia o praktycznych umiejętnościach w wielu dziedzinach. Wielu jest boleśnie rozczarowanych, że tyle lat się uczyli, a są bezrobotni! – dodaje ks. Rafał Śpiewak.
Z pasji nie wyżyjesz
Na dole w kopalni nikt nikogo o dyplom nie pyta. Kopalnia zmienia mężczyzn, tak jak wojsko. Wychuchani absolwenci studiów zaciskają zęby i z każdą kolejną szychtą zadają sobie pytanie: – Czego ja się uczyłem? Straciłem pięć lat!
Kierownik oddziału w kopalni Pniówek przyznaje, że zwykłymi górnikami coraz częściej zostają ludzie po studiach. Historycy, filozofowie czy wuefiści. – Muszą utrzymać z czegoś swoje rodziny, więc marzenia o pracy w swoim zawodzie odkładają na bok – mówi.
Ks. Śpiewak podkreśla, że pasje i zainteresowania są wartościowe, ale rynek pracy nie kieruje się pasjami, tylko obiektywnymi potrzebami. – Trzeba wszystko umiejętnie wypośrodkować. Trzeba myśleć. Bo jak inni będą myśleć za nas, to nie zawsze wychodzi to na dobre – radzi studentom duszpasterz.
Marzą o zawodzie
Andrzej Bogacki, właściciel niewielkiej firmy, ma dość ludzi z dyplomami. Przychodzą, pytają o pracę, ale nic nie umieją robić.
– Co drugi to magister zarządzania, co trzeci to politolog albo socjolog. Smarem się nie wybrudzą, z dostawami nie będą jeździć, bo przecież nie po to tyle lat się uczyli, żeby pracować jak ostatni robol. No więc są bezrobotni – zżyma się przedsiębiorca.
Kasia z Rybnika ma w ręku aż dwa dyplomy, prawo jazdy i samochód. Biegle mówi po angielsku. Niestety, to za mało, bo nie ma zawodu.
– Po liceum wybrałam marketing i zarządzanie i to był największy błąd życia! Nie mam po tym nic, dosłownie nic. Owszem pracuję w biurze, ale za marne pieniądze wykonuję prace, które mogłaby robić osoba ze średnim wykształceniem. Cały czas myślę o wyuczeniu się jakiegoś konkretnego zawodu. Myślę o ogrodnictwie albo szkółkarstwie. Zmądrzałam, ale szkoda, że tak późno – nie kryje goryczy rybniczanka.
Za dużo studentów
Teresa Bierza, dyrektor rybnickiego PUP-u, uważa, że właśnie takie sytuacje powinny dać ludziom do myślenia.
– Absolwentów studiów jest po prostu za dużo. Oczywiście, kładziemy nacisk na kształcenie przez całe życie, ale niekoniecznie na studiach. Bardzo cenię odważnych ludzi, którzy potrafią skorygować swoje oczekiwania z zapotrzebowaniem na rynku pracy – mówi.
Komentarze