Wczoraj zmarł Jan Skrzek znany wszystkim jako Kyks. Ślązak z krwi i kości, który tworząc wspaniałego bluesa zawsze przedstawiał się jako zwykły Ślonzok z Michałkowic. Nigdy jako wielka gwiazda.
Są trzy wielkie domeny Śląska: węgiel, gołębie (albo jak kto woli: szkat) i muzyka. Jan Kyks Skrzek tworzył właśnie tę trzecią wielkość. Wychowany w śląskiej, umuzykalnionej rodzinie do końca zachował swoją autentyczną, śląską duszę. Prostolinijną, bez kompleksów, wielką.
Nam udało się przeprowadzić wywiad z Kyksem przed koncertem na Szluchcie w Radlinie, we wrześniu ubiegłego roku.
Wtedy też muzyk zdradził, skąd się wziął jego śląski pseudonim, Kyks, czyli inaczej ciastko (keks).
- Kiedyś wraz z kolegą graliśmy w takim klubie piłkarskim. Pewnego dnia on grał, a ja siedziałem sobie z kolegami z boku. W pewnym momencie zmęczył się grą i zawołał: Te, Kyks! Podź tu grać! Nie wiedzieliśmy, do kogo to wołał, aż podszedł do naszego stolika, trzasnął mnie w plecy i powtórzył: Te, Kyks, idziesz grać? I tak mi już zostało. Kyks – mówił w wywiadzie dla „Nowin” Jan Skrzek.
Zapytaliśmy też o jego przebój „O mój Śląsku, umierasz mi w biały dzień”, który ostatnio wykonał w najbardziej znanej aranżacji z raperem Miuoshem na płycie "Piąta strona świata", która zyskała status złotej. Odpowiedział, że napisał go siedząc w pijalni piwa i obserwując, jak robotnicy wycinają stare drzewa u zbiegu ulic Bankowej i Warszawskiej. Niebawem powstał tam bank.
- Kiedyś na Śląsku było bardziej rodzinnie, przytulnie. Rodziny się spotykały, ale ten Śląsk już umarł. Mamy teraz wprawdzie lepsze powietrze, bo nie ma już hut i tylu kopalń, co kiedyś, ale też nie ma tej dawnej miłości. Może jestem stereotypowy, ale wiem, że wielu ludziom bardzo brakuje tej dawnej śląskiej serdeczności. Obecnie żyjemy w nowoczesnym, XXI wieku, a przy Śląsku trzyma nas godka. Oby jak najdłużej. Ja koncertuję w całej Polsce i bardzo często godom po ślońsku ze sceny. Tak to się kulo to nasze bluesowe życie – mówił Kyks w wywiadzie dla naszej gazety.
Wspominał, jak odrabiał wojsko w kopalni Siemianowice i fedrował węgiel dla ZSRR, wspominał też swoją mamę, nauczycielkę muzyki. - Gro cało moja familio - ujki, ciotki. Chodziłem do szkoły muzycznej w Katowicach, a wcześniej uczyła mnie grać na pianinie moja mama, która była nauczycielką muzyki. Wtedy pewnie nawet nie pomyślała, że kiedyś będę grał na koncertach przed wielotysięczną publicznością. Ona chciała, żebym tylko tak w domu dla siebie grał. Moja Muter, Muterka, bo tak do nij godom, dalij gro na pianinie, ale Haydna. A jak pięknie wachluje przy tym rękami. Mam to po niej! - mówił we wrześniu w Radlinie Jan Kyks Skrzek. Po wywiadzie miał zjeść pieczoną kiełbasę z grilla, chociaż najpierw zapytał o ulubione krupnioki.
Nikt z nas wtedy nawet nie pomyślał, że ma przed sobą jeszcze tylko pół roku życia. Zmarł wczoraj, miał 62 lata.
Dzisiaj zostało nam po nim to słynne zawołanie: „O mój Śląsku, umierasz mi w biały dzień!”. Umierasz, razem z Kyksem.
Komentarze